Zakupy to pigułka szczęścia! Zwierzenia zakupoholiczki
Michalina ma 23 lata. Studiuje na jednej z lepszych uczelni ekonomicznych w Warszawie. Pracuje „w zawodzie”. Ma szczęście – nie musi walczyć o byt, nie musi gnieździć się z obcymi ludźmi w cudzym, wynajmowanym mieszkaniu. Ma swoje, bo kupili jej rodzice. Wszystko chcieli jej kupić i to był błąd. Dlatego dziś, choć Michalina „ma szczęście”, jest samotną, uzależnioną dziewczyną.
– Kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze miałam wszystko. Byłam tą, która wzbudzała zachwyt i zazdrość w klasie, bo miała ciuchy z metką. Pod liceum w klasie maturalnej podjeżdżałam własnym autem. Rodzicom zależało tylko na tym, bym miała dobre wyniki w nauce – opowiada Michalina.
Dzięki temu, że była zawsze modna, należała do „śmietanki towarzyskiej” w szkole średniej. – Wtedy nie myślałam o tym w takich kategoriach, ale kupowałam sobie przyjaciół. Mówiłam, że „stawiam” i nagle miałam wokół siebie kilka lasek, które szły ze mną po lekcjach do galerii handlowej. Kiedy łaziłyśmy po sklepach, czułam, że mam przyjaciółki.
Michalina nie miała okazji przekonać się, że pieniądze szczęścia nie dają. – Nie znałam wartości pieniądza, więc sądziłam, że naprawdę mogą mnie lubić. W moim życiu nie działo się też nic trudnego, co jakoś zweryfikowałoby to, kto jest prawdziwym przyjacielem, a kto „kupionym” – opowiada dziewczyna.
Godziny spędzone na zakupach wspomina ciepło. – Zapominałam wtedy o swoich troskach i tak mi zostało do dziś.
Ile kosztuje normalność
Michalina poszła na studia. Rodzice zadbali, by ich córka nie miała finansowych kłopotów na starcie. Kupili mieszkanie, na 18. urodziny podarowali samochód. Jednak w momencie, w którym zaczęła pracować, rodzice stwierdzili, że miesięczne dofinansowanie życia córki powinno być znacznie mniejsze niż dotąd.
– Żyłam jak dawniej, choć pieniędzy było mniej. Kiedy któregoś razu byłam z dziewczynami z roku na zakupach i nie mogłam zapłacić kartą, byłam w szoku. Oblał mnie zimny pot, zaczęłam panikować. Jak to nie mam pieniędzy?! Myślałam, że zwariuję. Dziewczyny się nieco zdziwiły moją reakcją, wtedy trochę się opamiętałam – wspomina Michalina.
Okazało się, że przyzwyczajenia dziewczyny są inne, niż sądziła. – Miałam o sobie takie wyobrażenie, że od czasu do czasu po prostu idę na zakupy, że robię to, na co mam ochotę. Nie miałam pojęcia, ile to kosztuje, ani tym bardziej, jak bardzo jest mi to potrzebne do normalnego funkcjonowania.
Michalina zaczęła się pilnować. Im bardziej się starała, tym było coraz gorzej. – Wiadomo, zakazany owoc najlepiej smakuje. Czułam się jak na diecie. Obliczyłam, ile pieniędzy miesięcznie mogę wydać na przyjemności. Kwota ta nie była niska. Tak jak na diecie liczymy kalorie – wydaje się, że 1500 to wystarczająco, a potem jesteśmy pół dnia głodni. Tak miałam i ja. Myślałam: wystarczy mi. I wszystko wydawałam w kilka dni i czekałam na kolejne przelewy – opowiada dziewczyna.
Wówczas pogorszyły się jej kontakty z koleżankami. – Było mniej pretekstów do wyjścia, chciałam unikać galerii handlowych. Po jakimś czasie przestałyśmy się właściwie spotykać, rozmawiałyśmy tylko między zajęciami na studiach. Było mi przykro, czułam się samotna i wtedy zaczęło się najgorsze.
Pigułka szczęścia
Głód zakupów, szum galerii handlowych, zapach nowych ubrań – tego brakowało Michalinie najbardziej. – Jakbym miała jakąś obsesję! Starałam się myśleć racjonalnie, że te laski ode mnie z roku to po prostu sprzedajne „dziunie”. Starałam się liczyć i skupiać się na liczeniu – że mam tyle i tyle, i basta, musi wystarczyć. Aż w końcu przyszedł taki dzień, że nie wytrzymałam.
Tego dnia zapowiedziano Michalinie, że jeśli nie poprawi swoich wyników w pracy, zostanie zdegradowana lub wyrzucona. – To wstrząsnęło mną tak bardzo, tak fatalnie się sama ze sobą poczułam, tak się zestresowałam, że po wyjściu z pracy od razu poszłam do galerii. Wzięłam kredyt gotówkowy w swoim banku. Pomyślałam, że ludzie przecież tak robią. Mój pierwszy kredyt w życiu. Wydałam go na ubrania, na koniec poszłam na sushi i drogą kawę, by – tak jak lubię – wrócić do auta z kubkiem z dobrym logo – opowiada dziewczyna.
Po tym zdarzeniu ruszyła lawina. – Byle co powodowało, że lądowałam w galerii. Czułam się samotna, nieszczęśliwa, wystraszona – w tym realnym, normalnym życiu. A w przymierzalni czułam się jak bogini. W drogeriach jak królowa. Moją dumą i wartością były papierowe torby, które niosłam do auta. Zakupy był pigułką szczęścia, która potrzebowałam zażywać co najmniej raz w tygodniu.
„Jestem potworem”
W międzyczasie pojawił się chłopak. – Był miły, poznałam go w firmie. Powiedział, że mi pomoże, bo on też kiedyś był w takiej sytuacji w robocie, jak ja. Uwierzyłam mu, aż w końcu ani się spostrzegłam, jak zapominałam o bożym świecie, gdy szliśmy po godzinach na kawę – opowiada Michalina.
Rzeczywiście pomógł jej i Michalina wybrnęła z kłopotów w pracy. Ale spotkania trwały. – Był inteligentny i przystojny, interesował się mną. Zaczęliśmy ze sobą sypiać. Na chwilę zapomniałam o zakupowym koszmarze i tym, że muszę spłacić kredyt. Aż w końcu pomyślałam, że on to może zrobić za mnie, a ja mogłabym kupować dalej. Tak, naprawdę tak pomyślałam i od tego momentu przestałam panować nad tym, co robię.
Choć Michalinie zależało na nowym chłopaku, coś podpowiadało jej, że to nic złego, że skorzysta z jego karty kredytowej. – Odkąd pojawiła się w mojej głowie ta myśl, nie mogłam się od niej opędzić. Jestem potworem, bo nawet miłość przeliczyłam na pieniądze. Nie potrafiłam się zaangażować sercem i skupić na nim, tylko kombinowałam jak wyciągnąć od niego kasę, żeby móc załatać swój dług w banku i móc kupować dalej…
Tak się stało. Michalina i jej chłopak byli ze sobą kilka miesięcy, w trakcie których dziewczyna zwierzyła mu się ze swojego „problemu finansowego” i naciągnęła na spłatę kredytu. – Potem brałam kolejne pożyczki i przynosiłam kolejne rzeczy, byłam zajęta kupowaniem. Straciłam swojego chłopaka, który naprawdę mnie lubił, miał dobre intencje i chciał mi pomagać. Teraz jestem bankrutem. Nie mam nic. Ani jego, ani kasy, ani nawet przyjemności z kupowania.
Obecnie Michalina ma kilka długów, choć miała więcej – część z nich spłacili jej rodzice. Ciągle balansuje między walką o wyprostowanie swojej sytuacji a chwilami słabości. – To, co się na dobre zmieniło to to, że wiem, że jestem zakupoholiczką i to nie pozwala mi cieszyć się zakupami, jak kiedyś. Wiem, że powinnam się zmienić i walczę o to na wizytach u psychologa. Liczę, że kiedyś poczuję ulgę i spotkam kogoś, kto będzie dla mnie cenniejszy niż torba pełna ciuchów.