„Smutek jest nie do zniesienia, więc na gwałt potrzebny jest szybki poprawiacz nastroju”. O pętli depresji i zakupoholizmu
Wydawać by się mogło, że zakupy nie mogą być źródłem cierpienia. Sam zakupoholizm zaś traktowany jest z przymrużeniem oka. Jednak pod stertą nowo zakupionych rzeczy oraz stosem paragonów i faktur może tlić się depresja. Osoby uzależnione, wydając pieniądze, kupują dobre samopoczucie i nierzadko zwiększają swoją samoocenę. Nabytymi rzeczami próbują zapełnić pustkę. O tym, jak łączą się ze sobą dwie choroby – depresja i zakupoholizm, mówi Katarzyna Kucewicz, psycholożka, autorka książki „Zakupoholizm. Jak samodzielnie uwolnić się od przymusu kupowania?”.
Redakcja: Depresja i zakupoholizm. Czy te dwie choroby często idą ze sobą w parze?
Katarzyna Kucewicz: Zaburzenia nastroju i uzależnienia nierzadko występują równolegle. To jest ogólna tendencja, w którą zakupoholizm również się wpisuje. Uzależnienie polega na regulowaniu swoich emocji, to często szukanie sposobu na obniżony nastrój, na ucieczkę od negatywnych myśli o sobie, które mogą być objawami depresji, choć oczywiście nie muszą. Jednak im częściej próbujemy zagłuszyć cierpienie, z tym większą siłą ono wraca.
Ciężki depresyjny stan, w którym dana osoba nie odczuwa żadnej przyjemności nie jest sytuacją, w której rozwinie się uzależnienie od zakupów, ponieważ wówczas zakupy nie poprawią humoru. To nie zadziała, nie wystąpi pobudzenie ośrodka nagrody i przyjemności, zatem nie będzie szans na rozhuśtanie mechanizmu kontrolowania emocji, który stanowi fundament uzależnienia. Ryzyko dotyczy osób, które są depresyjne, są podatne na spadki nastroju, żyją w poczuciu beznadziejności. Takie okoliczności prowokują do sięgania po używki oraz czynności proste, wciągające i przyjemne, m.in. zakupy. Żeby rozwinęło się uzależnienie ten toksyczny sposób podnoszenia sobie nastroju musi być bardzo skuteczny i jedyny, jakim ta osoba dysponuje. W pełnoobjawowej depresji i ciężkim jej stadium to nie jest możliwe, bo człowiek nie ma na zakupy po prostu siły.
Czyli jeśli osoba depresyjna potrafi, choć częściowo, radzić sobie z emocjami, a tylko czasami sięga po uzależniające sposoby, ma większe szanse, by nie wpaść w nałóg?
Świadomość swoich uczuć, umiejętność ich ekspresji oraz zdrowe sposoby na rozładowywanie napięcia czy poprawianie nastroju to narzędzia, które pomagają zachować zdrowie psychiczne. Niestety wiele osób z uzależnieniem ma problem ze świadomym przeżywaniem smutku. Często tłumią go, nie znają jego przyczyn, nie pozwalają sobie na niego, bo kojarzą go ze słabością. Smutek jest tak duży, że aż nie do zniesienia, więc na gwałt potrzebny jest szybki poprawiacz nastroju. By neutralizować stres i upuszczać napięcie, nie wszystkim wystarcza zwykły odpoczynek czy drobne przyjemności. Mamy różny poziom wrażliwości i różne potrzeby. Nie każdemu wystarcza spacer czy proste hobby, by poczuć się lepiej. Są osoby, które odczuwają smutek, samotność bardziej i potrzebują mocnego bodźca w kontrze.
I konsumpcjonizm nadal się sprawdza? Wydawałoby się, że „kupowanie” sobie prestiżu jest już nieco przestarzałe. Mówi się o tym co najmniej od dekady.
Zajmuję się zakupoholizmem na polskim „podwórku” od kilkunastu lat i mam wrażenie, że nic nie drgnęło. Nadal osoby dotknięte zakupoholizmem są wyśmiewane, problem bagatelizowany, a macki konsumpcjonizmu coraz bardziej sprytne. Od dłuższego już czasu trwamy w kryzysie zdrowia psychicznego. Kumulują się problemy, które znamy od lat: samotność, wpływ mediów społecznościowych na relacje z ludźmi, ale i naszą samoocenę. Nigdy nie było tyle zachorowań na depresję i prób samobójczych czy samookaleczeń wśród nastolatków, co w ostatnich latach. Depresyjność też się nasila, a konsumpcjonizm się rozwija i podsuwa gotowe rozwiązania. Możemy mieć wrażenie, że poznaliśmy jego pułapki, ale powstają nowe. Pod pretekstem lepszego, bardziej ekologicznego, jakościowego życia, wciskane są nam produkty i usługi, których nie potrzebujemy. Które składają się na wrażenie, że żyjemy lepiej i zdrowiej. To ułuda. Dobre życie nie kosztuje wiele.
Wydaje się też, że w przypadku depresji i zakupoholizmu, im dalej w las, tym gorzej. W każdym uzależnieniu, z biegiem czasu, potrzebujemy coraz więcej, by uzyskać ten sam efekt satysfakcji i zadowolenia, więc i spadki nastroju są większe. Mam rację?
Tak, jednak chodzi bardziej o zderzenie się z konsekwencjami nałogu, nie o spadki nastroju. Im więcej wydajemy, tym potencjalnie większe będziemy mieć z tego powodu kłopoty. Po fazie zaspokajania głodu okazuje się, że nie mamy nic na koncie, może nawet mamy długi, doganiają nas kłopoty, nie mamy za co jechać na wakacje, więc plany się sypią. Pojawiają się pretensje ze strony partnera, bo oszczędności wiszą w szafie, zamiast służyć na czarną godzinę. To są realne sytuacje, które konfrontują osobę chorą z jej problemem i mogą generować silne poczucie zagubienia, odtrącenia, lęku, beznadziei. To wszystko stwarza duże ryzyko zareagowania depresją, ponieważ osoby uzależnione od zakupów rzadko spotykają się z empatią otoczenia. Zakupoholizm jest traktowany jak fanaberia, jak bezmyślność, nie realny problem. Wyśmiane, traktowane jak nieuczciwe osoby uzależnione zostają same, a wsparcie bliskich bywa kluczowe w wychodzeniu zarówno z nałogu, jak i depresji.
Dochodzi też pewnie obwinianie osoby uzależnionej. Zarzucanie, że przecież wiedziała, co robi… A przecież nikt, kto sięga po używki czy kompulsywne zakupy, nie chce się uzależnić, tylko szuka ukojenia.
Dokładnie. Gdy pada diagnoza: zakupoholizm, ludzie przewracają oczami, bo uważają, że to problem zamożnych warszawianek, które mają pieniądze na taki nałóg. Wcale tak nie jest. Nie trzeba wydawać kokosów, by być uzależnionym od zakupów, ale i nie trzeba być niezdolnym do funkcjonowania, by być w depresji. Osoby z depresją często funkcjonują normalnie. Chodzą do pracy, zajmują się dziećmi, dbają o siebie, a jednocześnie cierpią, tylko potrafią to ukryć. Najgorsze, co możemy zrobić, to bagatelizować czyjeś uczucia i sądzić, że skoro „nie ma dramatu”, to w ogóle nie ma problemu. Takie myślenie dotyczy w Polsce zarówno uzależnień, jak i depresji. Bo przecież każdy bywa smutny i zalękniony, każdy czasem przegnie z alkoholem czy z zakupami, prawda? Przymykamy oko, a potem dziwimy się diagnozie i kolejnym bolesnym konsekwencjom.
Jakie jeszcze cechy osobowości zwiększają ryzyko zachorowania na depresję i wpadania w nałogi?
Z pewnością osobowość zależna, czyli osoby, które swoją wartość muszą potwierdzać na zewnątrz – w czyjejś aprobacie, w osiągnięciach. Takie osoby mają otwarte granice. Łamią obietnice wobec samych siebie, porzucają swoje wartości, wpuszczają do swojego życia toksyczne osoby i nie czują, że robią sobie krzywdę, ponieważ nie mają zbudowanych solidnych murów wysokiej samooceny. Przez to osoby z osobowością zależną dopuszczają każdy styl życia, każde rozwiązanie, które poprawia im nastrój, które sprawia, że czują się coś warte, a o tym, że są krzywdzone czy same się krzywdzą orientują się, gdy jest naprawdę źle.
Na przykład?
Na przykład, gdy partner uderzy. Bo że manipuluje to jeszcze nie taka krzywda, by mieć pretensje czy odejść. Gdy każda impreza kończy się wielkim kacem i urwanym filmem. Gdy zakupy pochłaniają całą wypłatę, i tak dalej. Każdy człowiek w naturalny sposób dąży do tego, by czuć się akceptowanym, wysłuchanym, ukochanym. Osoby, które nie potrafią same sobie tego zapewnić, są zdecydowanie bardziej narażone na depresję czy uzależnienia, bo znacznie łatwiej je zranić i znacznie dłuższa jest droga do przysłowiowego dna.
Z czego mogą wynikać takie „rozszczelnione” granice wewnętrzne?
Najczęściej wynikają z tego, jak byliśmy traktowani jako dzieci. Jeśli rodzice naruszają integralność dziecka, odbierają prawo głosu, tłumią uczucia, bagatelizują je, nie pozwalają na naturalną ich ekspresję, to dziecko otrzyma komunikat: jesteś nie taki, jak powinieneś. Jesteś nieważny, nie warto się z tobą liczyć. Wtedy dzieci dostosują się i zrobią wszystko, by na tę miłość zasłużyć. Nie zbudują swoich granic, wpuszczą do życia każdego i zgodzą się na wszystko. Może być też tak, że rodzice traktują swoje dzieci raczej dobrze, ale sami nie mają własnych granic. Łamią własne zasady, sprzeniewierzają się swoim wartościom. Mówią np. „jesteś dla mnie najważniejszy”, a potem całe dnie poświęcają pracy i nie mają odrobiny uwagi dla dziecka. Wówczas przykład idzie z góry, pojawia się dysonans, w którym dziecko się gubi. Człowiek rodzi się w pełni zależny od drugiej osoby, dlatego to, jaki dostanie komunikat od otoczenia o sobie i o świecie, jest kluczowy.
Czy granice można zbudować w toku terapii, gdy jest się już dorosłym człowiekiem?
Na szczęście tak. W terapii uzależnień bardzo ważnym elementem jest trening asertywności i to w dużej mierze dotyczy asertywności wobec siebie samego. Na tym właśnie polega stawianie swoich granic – ustalanie, co jest dla mnie ważne i bronienie tego, czy to przed szponami uzależnienia, czy przed innymi. Najlepszym narzędziem do dbania o swój dobrostan, swoje granice, odkrywanie ich i budowanie, jest uważne obserwowanie siebie. Tak jak wykonujemy badania okresowe, kontrolując zdrowie fizyczne i nie bagatelizujemy złych wyników badań krwi, tak powinniśmy regularnie poświęcać czas na dbanie o zdrowie psychiczne i nie ignorować np. powtarzających się epizodów depresyjnych, lękowych czy kompulsywnego zaspokajania potrzeb. Bez względu na to, co i ile dostaliśmy jako dzieci, to zawsze możemy zrobić krok jako dorośli i w ten sposób chronić się przed chorobami psychicznymi, które mogą dotknąć każdego.
Dziękuję za rozmowę.
Katarzyna Kucewicz – psycholog, psychoterapeutka, właścicielka Ośrodka Psychoterapii i Coachingu Inner Garden. Autorka licznych artykułów oraz publikacji, m.in. na temat zakupoholizmu.