Biedna znaczy gorsza. Zakupoholizm odebrał mi godność
Codziennie generalizujemy i powierzchownie oceniamy ludzi. Wydaje nam się, że nie będzie nadużyciem,jeśli stwierdzimy, że są tacy, którzylubią chodzić na zakupy i tacy, którzy łażenia po sklepach nie znoszą. Nikt z nas,tworząc tego typu osąd,nie bierze pod uwagę, że są też tacy, którzy kupować po prostu muszą. Bo dzięki temu czują, że istnieją i są ważni, czują się kimś. I to nie kimś lepszym od ciebie, lecz kimś tak w ogóle…
Kiedy Patrycja była dzieckiem, jej rodzicom nie wiodło się najlepiej, ale też raczej niczegoim nie brakowało. – Ojciec zawsze powtarzał, że jeśli ma się co jeść i w czym chodzić to mówienie o sobie, że jest się biednym,to grzech. Dzisiaj się z nim zgadzam, ale wtedy kompletnie tego nie rozumiałam. Czułam się biedna, bo miałam mniej niż inni albo brzydsze niż inni. “Cienkich czasów” nie znosiła dobrze też moja mama, która jak tylko miała trochę “luźnej” gotówkitona poprawę humoru kupowała i mi i sobie coś drobnego. Nową bluzkę, pomadkę, spinki do włosów… – opowiada Patrycja. Tak narodził się nawyk myślenia, że na chandrę najlepsze są zakupy oraz przekonanie, że ci co mają więcej są lepsi, ailość i jakość rzeczy, które się posiada,świadczy o czymś więcej niż tylko o statusie majątkowym.
Wczesne początki
Na skutkitakiego wychowania nie trzeba było długo czekać. Już jako nastolatka Patrycja nie potrafiła gospodarować pieniędzmi i powstrzymać się od pochopnych zakupów. – Miałam chyba 14 lat, kiedy ojciec dostał lepszą pracę i rodzice mogli pozwolić sobie, aby wysłać mnie na wycieczkę szkolną i dać mi przyzwoite kieszonkowe. Wiedziałam, że wydam wszystko, gdy tylko spodoba mi się coś w kolorowych sklepach z pamiątkami, więc na wszelki wypadek oddałam pieniądze na przechowanie koleżance. Miałam rację, a mojej przyjaciółce niestety nie udało się mnie powstrzymać… Na widok koralikowych bransoletek całkiem straciła rozum. – Kupiłam ich chyba ze dwadzieścia, a pieniądze dosłownie wyszarpałam koleżance siłą. Obraziła się na mnie, bo urządziłam jej wtedy awanturę przy kolegach z klasy. Głupio mi było, bo na drugi dzień wszyscy szli na lody albo kupowali to, co normalnie kupuje się w Zakopanem, a ja nie miałam już ani grosza. – wspominaPatrycja.Aby znów wkupić się w łaskę koleżanek rozdała im część swoich bransoletek. Dały się przekonać, a Patrycja utwierdziła się wprzekonaniu, że mieć znaczy być.
Patrycja,przez wszystkie szkolne lata,miała z rodzicami na pieńku, właśnie przezpochopne wydawanie pieniędzy i gigantyczne rachunki za pierwszy telefon komórkowy. – Bardziej z tatą, bo to on nie rozumiał tych potrzeb. Mama wybaczała i na spokojnie próbowała rozmawiać, ale wtedy było to dla mnie jedynie sugestią, że zawsze mnie wybroni, a ja mogę robić co chcę całkiem bezkarnie.– mówi Patrycja.
Moje pierwsze wielkie pieniądze
Kiedy zdała maturę i poszła na studia rodzice rzucili ją na głęboką wodę. Nie dokładali się do jej życia i studiowania, mieli dość ciągłych awantur. – Chcieli w ten sposób utrzeć mi nosa i nauczyć szacunku do pieniędzy. Ale mi znalezienie pracy poszło jak po maśle. I co gorsza, dobrze płatnej. Pracowałam jako kelnerka w eleganckiej restauracji. Już na starcie zarabiałam więcej niż moi rodzice razem wzięci, i to bez wykształcenia, bez bitwy o wysokie stanowisko. Dlatego mi odbiło.- wspomina Patrycja.
Na studiach jej nie szło, więc uznała je za bezsensowny wysiłek. Wolne dni spędzała w centrach handlowych i kawiarniach, wieczory w kinach lub “swojej” restauracji. – Kiedysię pracuje w knajpie, nie można narzekać ani na brak towarzystwa, ani na nadmiar wolnego czasu. Dzisiaj wiem, że gdybym miała go więcej, pieniędzyby mi nie starczyło. A tak – miałam raptem dwa dni wolne od rana do wieczora – mogłam „balować”ile się dało. Byłam przekonana, że należy mi się odpoczynek i nagroda za ciężką pracę. Dlatego pozwalam sobie na wszytko – zakupy w sieciówkach, obiady na mieście, sushi z dowozem… – tłumaczy Patrycja.
Miłość to nie wszystko
Sielanka zdawała się nie mieć końca, tym bardziej, żepoznała Kubę – pierwszą prawdziwą miłość. Kuba dostał pracę w tej samej restauracji jako manager. Poszło szybko – ona młoda, zaradna, wesoła. On ambitny, trochę starszy, poszukujący kogoś, kto pokoloruje mu świat. – Kuba nie miał powodów,by podejrzewać, że mam problem. Zresztą ja wtedy też nie myślałam o swoim kupowaniu w takich kategoriach. Miałam pieniądze, więc nie było okazji, by przekonać się, że ich brak oznacza wielką frustrcję. – mówi Patrycja.
Po roku spotykania się i kilku miesiącach wspólnego mieszkania Kuba się oświadczył. Rodzice Patrycji, choć mocno zaniepokojeni faktem, że ich córka się nie uczy, byli szczęśliwi, że spotkała na swej drodze kogoś, kto wygląda na porządnego człowieka, a przy okazji jej ufa. – To zaufanie Kuby do mnie to był dla rodziców uspokajający dowód, że nie jest ze mną tak źle.– dodaje Patrycja.
Przez długi czas dziewczynanie zmieniała nawyków związanych z zakupami, a jej rozrzutność uchodziła jej na sucho. – Było tak, bo mieliśmy pieniądze. Kuba nawet lubiłto, że codziennie pokazywałam mu nową rzecz – jakiś ciuch, książkę, czasem wydawałam kilkaset złotych w dobrym markecie, abyzrobić kolację “na bogato”. Kłopoty zaczęły sięwtedy,gdy pieniędzy zaczęło nam brakować… – opowiada Patrycja.
Kuba naciskał, aby Patrycja skończyła studia i rzuciła kelnerowanie. Ona, coraz starsza i już nieco zmęczona intensywną pracą, przystała w końcu na jego prośby, choć obawiała się, że pieniędzy będzie mniej. – Kuba zapewniał, że będziemy mieli wspólne konto i będę miała dostęp do wszystkich jego zarobków. Wydawało mi się, że on – jako manager w uznanej restauracji – zarabia tyle, że nie będę musiała się hamować. Sama myśl o tym, by musieć znów,tak jak kiedyś,liczyć kasę,była dla mnie odrażająca. Bałam się jej jak jakiegoś kataklizmu. W oczach innych dziewczyn byłam rozpieszczoną laską, której zakupy to jedyne hobby.– wspominaPatrycja.
Z jednej strony, w ten właśnie sposóbmożna było odbierać zachowanie Patrycji, jednak za jejstylem życia krył się ogromny lęk przed stratą. – Sama nie wiem czego się bałam. Może tego, że kiedy Kuba zobaczy mnie bez tych wszystkich gadżetów i nowych sukienek przestanie się mną interesować…? Wracały też do mnie koszmary z dzieciństwa. Że znowu nic nie będę miała i będę nikim, więc chciałam się “nachapać” póki byłamożliwość. – tłumaczy dziewczyna. Zdecydowała tak, jak oczekiwał od niej mąż. I szybko pożałowała. – Byłam w szoku,kiedy się okazało, że Kuby pensja to trochę ponad połowa mojej dotychczasowej! Nie sądziłam, że tyle zarabia się w Warszawie na napiwkach, a na “normalnym” stanowisku jest tak fatalnie… Jednak nie byłam załamana, ponieważ o tym,że ta pensja jest dla mnie zbyt niska, przekonałam siędopiero z biegiem czasu i kolejnych zakupów…
Pierwsza awantura o pieniądze między Kubą a Patrycją miała miejsce,gdy dziewczyna – za jednym razem – nieświadomie wydała połowę jego pensji. Jak zwykle, cała w skowronkach wróciła do domu i zaczęła chwalić się tym co “upolowała” na wyprzedażach. Kiedy Kuba zaczął zliczaćwydatki, nie krył złości, a ona… zszokowania. – Naprawdęnie przyszła mi do głowy tak logiczna myśl,że kilka małych kwot dają jedną dużą… – tłumaczy Patrycja. Potem było tylko gorzej. Kiedy na studiach pojawił się stres, jedynym sposobem na rozładowanie napięcia stały się dla Patrycji kolejne zakupy. Kupowała więcej, bardziej chaotycznie i częściej. Traciła rachubę. – Potrafiłam błąkać się bez celu,kupując drobiazgi. Chodziłam po sklepach, dopókinie odczułam satysfakcji. Kiedy Kuba zaczął pilnować moich wydatków, szłam tylko popatrzeć. Jednak szybko przyszło mi do głowy, że pieniądze można pożyczyć.– wspomina.
Od tamtejpory Patrycja ściągała na siebie same kłopoty. Pożyczała małe kwoty od wielu osób jednocześnie, a oddawała podkradając z małżeńskiego funduszu. –Jeśli Kuba się nie orientował, brałam więcej. Zachowywałam i czułamsięjak złodziej, ale ani razu i ani na moment nie przyszło mi do głowy, że mogłabymstanąć przed nim i poprosić, abymi na te zakupy po prostu dał. Nie potrafiłam, bo już wtedy zaczynałam czuć, że to chore i nie fair. A jednocześnie nie mogłam przestać… – opowiada Patrycja.
Jej zachowanie doprowadziło do ich rozwodu. Kuba całkowicie stracił zaufaniedo Patrycji i nie postrzegał jej zachowań jako choroby. Myślał tak jak wszyscy – że jest materialistką, dla której liczył się tylko stan jego konta. – Nie dziwię mu się i dlatego nie mam do niego żalu. Szkoda, bo mogłoby nam się udać, gdybym się wtedy opamiętała. – mówi Patrycja. Jednak ona,mimo papierów rozwodowych, gróźb i awantur, wciąż jedynie zastanawiała sięod kogo zdobyć pieniądze, jak oszukać, jak okłamać, jak odwlec spłatę zadłużeń… – Byłam jak opętana, nie docierało do mnie to, co działo się w rzeczywistości. Moja świadomość ograniczała się do śledzenia,gdzie mogę znaleźć gotówkę.
Rodzice – ostatnia deska ratunku
Na terapię doprowadziły ją długi i spadek jakości życia. Okazało się, że ciasna,wynajmowana po rozwodzie kawalerka to o wiele za mało na wszystkie jej rzeczy. Ponadto została zupełnie sama. Przyjaciele i znajomi wiedzieli jaki ma problem. Niektórzy kpili, inni pogardzali. Wtedy na horyzoncie pojawili się jej rodzice. – Zachowywali się tak, jakby wiedzieli jak skończy się moja historia. Przyjechali do mnie bez uprzedzenia, wieczorem,w środku tygodnia. Zastali mnie samą, zdołowaną, w bałaganie i panice. Wiedzieli czego się spodziewać i byli doskonale przygotowani. Nie mieli dla mnie ani złotówki, ani też pocieszycielskiego kawałka ciasta. Byli surowi i konsekwentni. Tak jakby mama przeszła na stronę ojca. W kilku zdaniach podsumowania i szczerej rozmowy uzmysłowilimi, że mam problem i to od bardzo dawna. Byłam w takim stanie, że nie miałam już siły się sprzeciwić.– wspomina Patrycja.
Rodzice postawili jej ultimatum. Albo pójdzie na leczenie, albo oni – tak jak Kuba i reszta jej przyjaciół – przestaną się do niej odzywać. Nie będzie mogła liczyć na jakiekolwiek wsparcie z ich strony. To był dla niej cios, ale zadziałało. – Wybrałam się do psychologa, którego sama znalazłam w sieci. Pieniądze na wizytę zdobyłamsprzedając dwie sukienki, których i tak nigdy nie miałam na sobie. Były typowymi pocieszaczami na jakiś smutek, którego już nie pamiętam. Pod wpływem terapii zaczęłam znów pracować, a zarządzanie moimipieniędzmi powierzyłam rodzicom – opowiada Patrycja.
W ten sposób przetrwała rok. Potem zaczęła się nauka ponownego robienia zakupów bez wpadania w typowy dla uzależnionych ciąg. – Bywa ciężko. Czasem jeszcze zdarza mi się kupić sobie coś ekstra na poprawę humoru. Ale zawsze stwierdzam, że się nie opłaca. Tak jak alkoholik, któryze świadomością swojej choroby w spokoju nie może się już napić, tak i mnie męczy kac, gdy znów dam się nabrać na złośliwe głosy w mojej głowie, które podpowiadają, że zasłużyłam na duże zakupy. Codziennie uczę się je uciszać.
Autor: Ewa Bukowiecka-Janik
Współpraca: Dorota Bąk