W sieci remisji i nawrotów… Historia Anny
„Zaburzenia odżywiania są na tyle przebiegłe, że bardzo często mają charakter sinusoidalny, czyli po okresie „podleczenia” następuje nawrót. Często spotykam się z określeniem, że każdy nawrót jest gorszy od poprzedniego. Tak też było u mnie.” Poznajcie historię Anny.
Redakcja: Z zaburzeniami odżywiania boryka się Pani od lat. Czy potrafi Pani wskazać, kiedy i jak się one zaczęły?
Anna: Zaburzona relacja z jedzeniem pojawiła się u mnie w wieku 13 lat. Wiele czynników złożyło się na to, że to właśnie obsesyjne restrykcje dietetyczne przerodziły się w silne zaburzenia odżywiania, ale myślę, że jeśli miałabym wskazać dokładną sytuację to wszystko zaczęło się po koloniach, na które wyjechałam po szóstej klasie szkoły podstawowej. Bardzo po nich schudłam. To był przypadek, prosty skutek uboczny, wynikający ze zwiększonej ilości ruchu, połączonej z bardzo małą ilością spożywanych przeze mnie kalorii. Pamiętam, że gdy wróciłam do rodzinnego miasta, wszyscy pozytywnie komentowali moją zmianę.
Skoro moja metamorfoza wywołała takie poruszenie i podziw, to pomyślałam, że chcę wyglądać jeszcze lepiej i jeśli schudnę więcej to z pewnością spotkam się z jeszcze większym uznaniem. Nie przypuszczałam, że to przerodzi się w obsesję bycia jak najchudszą. W intensywne ćwiczenia całymi dniami, aż do utraty tchu, i rezygnację z jedzenia.
Błyskawicznie chudłam. Był moment, że bałam się zwilżyć usta wodą, aby „nie zepsuć efektu“. Byłam przekonana, że kalafior gotowany na parze sprawi, że zaraz gdzieś znów mi się „coś odłoży“ i wszystko pójdzie na marne.
Tak strasznie bałam się jeść, że mama bezzwłocznie skontaktowała się z lekarzem, który stwierdził zagrożenie życia, po czym skierował mnie do najbliższego szpitala na oddział psychiatryczny, w którym znalazłam się razem z ludźmi zmagającymi się z przeróżnymi zaburzeniami psychicznymi. W życiu nie pomyślałabym, że można psychicznie tak szybko popaść w paranoję i tak bardzo się niszczyć, doprowadzając do obłędu. Gdybym tego nie przeżyła, to w życiu bym nie uwierzyła, że zaburzenia odżywiania potrafią tak szybko postępować i powodować tak drastyczne spustoszenie w organizmie.
Po szybkiej interwencji i pobycie w pierwszym szpitalu psychiatrycznym, czekałam na przewiezienie do innego – z oddziałem dla osób z zaburzeniami odżywiania. Spędziłam w nim kilka miesięcy, a po wyjściu kontynuowałam leczenie w rodzinnym mieście. Niestety nieskuteczność leczenia sprawiła, że znowu wylądowałam na oddziale. Tym razem na około siedem miesięcy, a po nim ponownie rozpoczęła się obsesja odchudzania i na nowo wpadłam w spiralę nieustannych restrykcji dietetycznych i wykańczających treningów.
Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, nie robiłam tego celowo! Moim zdaniem restrykcje dietetyczne i obsesyjna kontrola działa na osoby z zaburzeniami odżywiania tak, jak środki odurzające – narkotyki czy alkohol. Wie o tym każdy, kto borykał się z zaburzeniami odżywiania lub zna osobę, która się z tym zmaga i widzi, jak wygląda życie z taką osobą. Niestety nieumiejętne leczenie szpitalne, połączone z panicznym strachem przed utratą kontroli nad swoim ciałem sprawiają, że to zaburzenie wraca i na wiele lat zamienia się w serie remisji i nawrotów.
Często zaburzenia odżywiania są konsekwencją zaburzonych relacji rodzinnych. Czy w Pani przypadku też tak było?
Nie, moja rodzina zawsze była dla mnie wsparciem. Miałam dzieciństwo jak z bajki – kochającą rodzinę, wspólne wyjazdy z rodzicami i bratem bliźniakiem. Niestety, gdy miałam 11 lat zmarł mój tata. Bardzo to przeżyłam, trudno mi było się z tym pogodzić. Podczas terapii zwracano uwagę na ten fakt i wskazywano, że to pewnie był jeden z czynników, który spowodował, że popadłam w zaburzenia odżywiania. Myślę jednak, że nie był to główny czynnik, bo obok tak traumatycznego przeżycia, jakim jest śmierć rodzica, pojawiło się wiele innych, które sobie uzmysłowiłam podczas spotkań z psychoterapeutką, jak i sama – analizując swoje myśli czy zachowania. W pewnym momencie zaburzenia jedzenia stały się dla mnie pewnego rodzaju metodą na „radzenie sobie” z emocjami. Moje zaburzenia odżywiania nasilają się, kiedy przeżywam silny stres lub czuję się zagubiona, niepewna, zdenerwowana czy sfrustrowana. Kiedy odczuwam pustkę czy zwątpienie, poczucie beznadziei itp.
Mimo lat w chorobie i podjętej terapii nie mówi Pani o tym, że z nią wygrała. Zaburzenia odżywiania opisuje Pani jako chorobę z remisjami.
Zaburzenia odżywiania są na tyle przebiegłe, że bardzo często mają charakter sinusoidalny, czyli po okresie „podleczenia” następuje nawrót. Często spotykam się z określeniem, że każdy nawrót jest gorszy od poprzedniego. Tak też było u mnie. Po wyjściu ze szpitala w 2009 roku aż do 2017 roku radziłam sobie sama. Skończyłam szkołę, potem studiowałam, zajmowałam się swoimi zainteresowaniami. Do ponownego rozpoczęcia leczenia zmusił mnie nawrót choroby i mój tragiczny stan zdrowia spowodowany ograniczaniem jedzenia do minimum, a tak naprawdę skrajnymi głodówkami, do których wróciłam pomiędzy czwartym a piątym rokiem studiów.
Dokładnie pamiętam strach, który wtedy odczuwałam. Wiedziałam, że byłam na skraju życia i śmierci. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że jak nie zacznę poważnie traktować tego, że moje mocno zaburzone relacje z jedzeniem mogą skończyć się tragicznie, to moje życie może się szybko skończyć, a ja chcę żyć, spełniać swoje plany i marzenia. Miałam dopiero 23 lata…
Jak wspomina Pani okres leczenia? Co było szczególnie trudne?
Nie będę udawać, że cudownie ozdrowiałam po kilkunastu spotkaniach ze specjalistami, bo wyjście z zaburzeń odżywiania to proces. Zdarzają się lepsze i gorsze okresy. Chciałam być jednak sobą, a nie znerwicowaną i przewrażliwioną osobą, skoncentrowaną tylko na swoim wyglądzie, jedzeniu, wadze, cyferkach.
Bardzo zaangażowałam się w leczenie i postępowałam zgodnie z poradami specjalistów. Stosowałam się do wszystkich zaleceń. Było to dla mnie ogromne wyzwanie, bo autentycznie bałam się jeść i przełamanie tego lęku było najtrudniejsze. Oswojenie się z nim i zaakceptowanie, że odżywiając się nie robię niczego złego, a wręcz przeciwnie. Bliscy pomagali mi spełniać plan wyjścia z choroby, który nie ukrywam, był okupiony lękiem, łzami, chwilami zwątpienia i bólu.
Obecnie wiele młodych dziewcząt, ale też chłopców, zmaga się z zaburzeniami odżywiania. Co by im Pani powiedziała?
Z zaburzeniami odżywiania wiąże się wiele stereotypów, które wynikają z niewłaściwego rozumienia istoty tej choroby. Jednym z popularniejszych jest ten, który spłyca powagę tego zaburzenia zarzucając, że to „choroba rozpieszczonych nastolatek”, którym zależy tylko na wyglądzie. To błędne myślenie sprawia, że często bagatelizuje się pierwsze objawy choroby u młodych osób. Zazwyczaj jest tak, że za odmawianiem sobie jedzenia kryją się poważniejsze problemy, do których nie należy jedynie brak akceptacji swojego ciała. Warto zatem zwrócić uwagę na to, że zaburzenia odżywiania nie zawsze są spowodowane pogonią za osiągnięciem określonej sylwetki, chęcią bycia podziwianym. Często te czynniki występują jedynie na początku zaburzenia lub stanowią jeden z wielu powodów, dla których pojawił się problem z jedzeniem.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Maria Porada prowadzi także blog https://an-arouse.blogspot.com .
Fot. Edgar Hernandez, Unsplash.com