Nieważne co, ważne aby do pełna… Prawdziwa historia bulimiczki
Schudłam 24 kilogramy. Po wielu latach terapii dziś wiem, że to nie żaden sukces – powinnam raczej płakać niż się cieszyć. Z biegiem czasu widzę, jak ogromny wpływ miało to na moją samoocenę, prywatne życie czy też zwykłe codzienne czynności. Nie jestem już tą samą osobą. Łzy napływają mi do oczu, kiedy pomyślę, ile straciłam: przyjaciół, zdrowie, zaufanie rodziny. Cały czas w głowie mam pytanie, czy było warto?…
W zasadzie to nie wiem, kiedy dokładnie zaczął się mój problem z odżywianiem. Od najmłodszych lat w rodzinie byłam tą ,,pulchniejszą”, ,,bardziej zbudowana”, ,,o szerszych kościach”… Utkwiło mi w pamięci jak tata, widząc jak coś jem, dogryzał mi, mówiąc: ,, …weź może zamiast jeść potruchtaj w miejscu!”, ,,Zadbaj o siebie i schudnij bo w życiu będziesz miała ciężko, żaden chłopak na ciebie nie spojrzy.” Przykre, tym bardziej, że doświadczyłam tego w wieku może 13 lat. Zwykle odpowiadałam, broniąc się i usprawiedliwiając, że to moje życie i oni nie powinni w ten sposób w nie ingerować. Im bardziej starałam się im uświadomić, jak bardzo naciskają na mój wygląd, tym bardziej zaczynałam się zastanawiać, po której stronie stoi racja. Zaczęłam baczniej się sobie przyglądać i zwracać uwagę na wygląd. Straciłam pewność siebie.
Niszcząca presja
Pamiętam jak płakałam po nocach z powodu presji jaką nakładli na mnie rodzice. Przez cały czas dawali mi do zrozumienia, że moja młodsza siostra jest idealna i godna naśladowania. Najchętniej zamieniliby mnie na jeszcze jedną – SZCZUPLEJSZĄ, byleby nie taką jak ja. Odnosiłam wrażenie, jakby z góry zakładali, jak powinnam się zmienić i wyglądać. Czułam się tą brzydszą i gorszą, niewartą niczyjej uwagi. Im bardziej wytykali mi to, co wkładam do ust, tym gorzej było mi przerwać jedzenie.
Dodam, że wcale nie jadłam więcej od siostry. Zawsze w domu gotowała mama i nakładała nam równe porcje. Z tym, że odkąd pamiętam miałam problemy z żołądkiem. Może dlatego odbiegałam nieco od siostry. Nie byłam gruba, miałam nieznaczną nadwagę. W pierwszej gimnazjum, przy wzroście 164cm ważyłam 61 kg. Dopiero kiedy na dobre weszłam w okres dojrzewania, moja waga doszła do 78 kg przy wzroście 167cm, a to już jest dużo ponad normę. W tzw. międzyczasie moje uczucia, poczucie własnej wartości dotknęły dna. Czułam się nic nie wartą, bezsilną dziewczyną. Płacz mi nie pomagał – jedyne ukojenie odnalazłam w jedzeniu. Po sprzeczce z rodzicami ukradkiem wynosiłam jedzenie do pokoju, zbierając je na nocną „ucztę”. Doszło do takiego momentu w moim życiu, że wstydziłam się jeść rodzinny obiad. Wstydziłam się każdego kęsa jaki przechodzi mi przez gardło. Odnosiłam wrażenie, że śledzą wzrokiem każdy mój ruch, kęs, przełknięcie. Popadałam w paranoję.
Oszukiwanie siebie
Rodzice chętnie pomagali mi też w ,,dietach CUT’’. Będąc na zakupach kupowali chlebki typu vasa, musli wielozbożowe, dużo warzyw i owoców. Jednak nie do końca wiedziałam, jak powinna taka dieta przebiegać. Przez pół dnia stosowałam ścisłą głodówkę, byleby tylko nie przyłapali mnie, jak sięgam po jedno ciastko więcej, a na noc potrafiłam zjeść pół kg musli na sucho bądź płatków kukurydzianych z mlekiem i cukrem. Oszukiwałam samą siebie.
Najgorzej było wtedy, kiedy rodzice kłócili się o mój wygląd i o to ile ważę. Byłam załamana. Pocieszenia szukałam właśnie w jedzeniu. To ono było dla mnie sposobem na smutki. Zajadałam je. Kiedy nadarzała się okazja, będąc sama w domu jadłam ile tylko mogłam. Liczyło się tylko to, aby ta pustka, która rozrywała mnie od wewnątrz, wreszcie się wypełniła. Okazało się to idealnym sposobem na każdego rodzaju zmartwienia…
Przytyłam.
Między drugą a trzecią klasą gimnazjum, będąc już w pełnym uzależnieniu od jedzenia (bo tak to już mogę określić) nie mogłam, a raczej nie umiałam nad tym panować. Chciałam schudnąć, przestać odczuwać to pragnienie pełnych ust i pełnego żołądka.
Po ukończeniu 3 klasy gimnazjum w wakacje wyjechałam do sanatorium. Tam korzystałam z różnych diet i różnego rodzaju ćwiczeń, które pomogły mi zrzucić zbędne kilogramy. W blisko 3 tygodnie schudłam 6 kg. Czułam się wreszcie atrakcyjna i pewna siebie. Nie trwało to jednak długo. Po powrocie do domu wróciły też dawne problemy. Wróciła również kuchnia mamy… W rezultacie nadrobiłam zrzucone kilogramy, i to z nadwyżką. Bardzo odbiło się to na mojej psychice. Powróciły też kłótnie z rodzicami, co doprowadziło do kolejnych napadów obżarstwa…
„Dieta CUT”…
Wreszcie nadeszło zakończenie 1 klasy liceum. W wakacje znów wyjechałam do sanatorium i miałam nadzieję na zrzucenie zbędnych kilogramów. Zawzięcie ćwiczyłam, ale też zaczęłam oszukiwać – przede wszystkim samą siebie. Na śniadaniach zjadałam swoją porcję, czekałam aż większość opuści stołówkę i jadłam dodatkowe porcje jedzenia. Śmieszne…
Pewnego dnia ktoś na stołówce do kubka z sokiem wrzucił resztki jedzenia. Niczego nieświadoma chwyciłam szklankę i wypiłam jej zawartość. Wszystkie oczy skupiły się na mnie, a ja usłyszałam co wypiłam. Poczułam mdłości i ogromny wstyd. Chciałam zapaść się pod ziemię, że jestem aż takim żarłokiem, że nawet nie poczułam różnicy. Pobiegłam do łazienki. Zwróciłam całą kolację i… po raz pierwszy odczułam ulgę. Tę wspaniałą pustkę i wolność mimo, że tyle zjadłam. Zapaliła się wreszcie zielona lampka na horyzoncie! Uświadomiłam sobie, że nie musze rezygnować z przysmaków i zabronionego jedzenia.
Wszystko zapowiadało się znakomicie. Byłam szczęśliwa. Po każdym obiedzie, jak gdyby nigdy nic, szłam do łazienki i wymuszałam wymioty. Tak minęły 3 tygodnie, schudłam 3 kilogramy.
Ten „świetny” sposób odchudzania kontynuowałam po powrocie do domu. Będąc w obecności rodziny przestrzegałam diety i pilnowałam się. Jednak gdy tylko zostawałam sama zaczynałam „ucztę”, a kończyłam ją wizytą w toalecie.
Któregoś razu siostra usłyszała co robię. Zagroziła, że jeżeli to się powtórzy, powie rodzicom. Ukrywanie tego przed nią stało się coraz trudniejsze. Niedługo później doszły również podejrzenia ze strony mamy, która zauważyła plamki wymiocin na podłodze. W końcu prawda wyszła na jaw. Zaczęły się krzyki i groźby, których w ogóle nie brałam do siebie. Za bardzo kochałam jedzenie, aby przestać jeść i za bardzo zależało mi też na chudnięciu. Zaczęłam więc wymykać się ukradkiem z domu. Po obżarstwie brałam ze sobą worek na śmieci i chowałam się w piwnicy, aby wszystko na spokojnie z siebie wyrzucić.
W niewoli jedzenia
Wcześniej nie byłam świadoma powagi sytuacji. Moje zdrowie się dla mnie nie liczyło, ważne było tylko chudnięcie. Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące… Już od dawna miałam problemy z miesiączką, a moja obsesja na punkcie przymusu jedzenia tylko się nasiliła. Doszło do takiego momentu w moim życiu, że opuszczałam zajęcia lekcyjne, aby wykorzystać nieobecność rodziny i spokojnie się napchać i zwymiotować. Pogorszyłam się w nauce. Wszystko szło mi z trudnością. Nie mogłam się na niczym skoncentrować. W szkole nie myślałam o niczym innym niż jedzeniu. Przeliczałam na marginesach, ile kalorii już zjadłam i ile jeszcze mogę zjeść po powrocie. Planowałam z kilkudniowym wyprzedzeniem menu na dany dzień. Wszystko było dopracowane do ostatniego kęsa. Jeżeli coś szło nie po mojej myśli dostawałam furii. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że miałabym zjeść coś, czego nie planowałam. A jednak rzucałam się na jedzenie pod nieobecność rodziny…
Jedząc ,,normalnie”, bez napadów, nigdy nie odczuwam sytości. Mogłabym jeść, jeść i jeść aż zapełnię się do granic możliwości i jeszcze trochę. Koniec jedzenia następuje w momencie, kiedy nic już nie mieści się w moim brzuchu, kiedy ból i nudności dają o sobie znać do tego stopnia, że ledwie pochylając się ślimaczę się do łazienki, aby złagodzić to wszystko. Niekiedy po prowokowaniu wymiotów w pewnym momencie przerywam, idę po wodę (aby ułatwić swoje ,, oczyszczanie” ) i sięgam po kolejne porcje jedzenia… Sytuacja ta może się powtarzać – w zależności od tego, jak bardzo muszę zapełnić pustkę, żal i najróżniejsze emocje, które szukają ukojenia i pocieszenia…
Z kart pamiętnika
2 września:
Poszłam do łazienki pod pretekstem golenia nóg. Puściłam wodę, wyjęłam kratkę w brodziku i pozbyłam się wszystkiego. Ledwie przełykam ślinę – tak mam podrażnione dziąsła i policzki. Od jakiegoś czasu mam stany zapalne bądź ropne wewnątrz jamy ustnej.. Mama kupiła mi żel łagodzący, bo myśli, że to przez nieumyte jabłka, które bardzo często jem…
8 września:
Bardziej niż swojej dojrzałości jestem świadoma swojej choroby.
Dzisiaj znowu przegrałam walkę.
Co zjadłam? (Może warto zapytać, czego mój żołądek nie pochłoną?)
Owsiankę, mleko, pół kg płatków kukurydzianych, 3 omlety biszkoptowe z 3 jaj i pół szklanki cukru, czekoladę, pół bombonierki, ponad 10 jabłek, pół bochenka chleba, 4 herbaty, 2 kawy, pół maślanki, x ciastek, pomidory i pół czekolady z orzechami, powidła a raczej ½ słoika…
Pękam. Byłam 2 razy w łazience, za trzecim napadem byłam już tak wykończona fizycznie i psychicznie, że nic ze mnie nie wyleciało. Teraz siedzę i zwijam się z bólu. Mam tak pełen żołądek, że ledwo siedzę. Czuję jak jedzenie wewnątrz mnie wypiera inne narządy. Kłują mnie plecy, jakby kręgosłup i płuca nie mieściły się na swoich miejscach i szukały ucieczki…
Nie chce tak dłużej funkcjonować, żyć…
18. urodziny zamiast z przyjaciółmi spędziłam sama przy kawie. W klasie mnie nie zauważają. Jestem nikim, nie udzielam się towarzysko, z nikim nie rozmawiam. Nawet nie potrafię się odezwać, nie potrafię…
Potrzebuje terapii, jakiejś pomocy z zewnątrz, bo dłużej tego nie wytrzymamy – ja i mój organizm 🙁
29 września:
Jestem na samym dnie. Utonęłam. Już nawet nie mam sił płakać, bo to nic nie da. Teraz odczuwam złość, pogardę i nienawiść do siebie.
Godzina 14, a ja jem i jem. Czekam aż tata wyjdzie na ogród coś porobi. Kiedy w końcu stracił mnie z oczu napchałam w usta ciastka, zapiłam mlekiem, później jogurtem. Wrócił, po chwili znów wyszedł. A ja znowu szybkim nerwowym krokiem podchodzę do lodówki, wyciągam mleko, kiełbasę, później chleb, płatki i ketchup. Pełna miska płatków z mlekiem w mgnieniu oka ląduje w moim żołądku, później 2 kanapki, a na końcu pasek czekolady, 3 duże pierniki i znowu kanapki. Kolejna herbata.
Nie lubię tego uczucia. To jak jedzenie dotyka ścian żołądka, to jak go rozpycha do granic możliwości, aż do momentu całkowitej pustki. Dyskomfort jest nie do opisania.
2 października:
Waga 53,8 kg
Nienawidzę takich dni jak dzisiaj.
Wstałam o 7, umyłam się, ubrałam i zaczęłam szykować sobie owsiankę z jogurtem, cynamonem, dużym czerwonym jabłkiem. Później kawa i spory kawałek ,,Pleśniaka”( który sama upiekłam) – 1 kawałek to ok.450 kcal – miałam go nie jeść, więc nie oszczędzałam z cukrem i masłem.. Jak zwykle skończyło się na „miałam”… W rezultacie zjadłam 2 kawałki, później 5 ciastek Hit i włączyła się czerwona lampka!!! Godzina 8:30, a ja za pół godziny miałam wychodzić. Jednak przyszła kolejna fala niepochamowanej ochoty na zjedzenie kolejnych porcji słodyczy. Poszłam po Michałki – zjadłam ponad 15, później jakieś inne cukierki/pralinki piankowe, kakaowe i pistacjowe; doszły jeszcze 2 bułki pszenne z szynką i dużą ilością ketchupu, czekolada, kolejny kawałek ciasta. Zagotowałam wodę i to wszystko popiłam ciepłą herbata. Nie mogłam się powstrzymać – poszłam po klucz do garażu, wzięłam chusteczki i dwa worki na śmieci. Nie zdołałam się do końca „oczyścić”…
Zostawiłam te świństwa na schodach domu z myślą, że wezmę i wyrzucę jak będę szła do szkoły. Wróciłam się jeszcze po parasolkę i telefon. Gdy dojechałam do miasta, w którym się uczę, zaszłam do księgarni po książkę i dalej szłam do szkoły. Będąc w połowie drogi przypomniałam sobie o worku… Został przed domem. Bez zastanowienia zawróciłam. Bo co gorszego mogło mnie spotkać?! Problemy za nieobecny dzień w szkole, czy mama, która znalazła worek wypełniony zawartością mojego żołądka? Już kiedyś miałam przez to w domu problemy. Tym razem nie udałoby mi się tak łatwo usprawiedliwić. Jestem święcie przekonana, że wywieźliby mnie do psychiatry.
Z resztą już dawno powinnam tam trafić ;/
Umieram ?
Ostatnio czuję się coraz gorzej, psychicznie i fizycznie. Jakiś czas temu zauważyłam duże zmiany w rytmie mojego serca. Czy to już arytmia? Wiem, że bulimia przyczynia się do tego typu problemów. Ostatniej nocy nie mogłam zasnąć przez nieregularne bicie serce – szybkie na przemian z powolnymi, niemalże niewyczuwalnymi uderzeniami. W jednej chwili miałam wrażenie, że pęknie mi serce albo dostanę zawału, a 10 minut później czułam się tak słabo, że niemal traciłam przytomność w łóżku. Byłam przerażona! Miałam nawet przygotowany numer alarmowy. Leżałam i modliłam się do Boga, by to minęło. Prosiłam o to, by nie umrzeć i nie powielić schematu innych dziewczyn. Obiecałam sobie, że już z tym skończę.
Nie skończyłam.
Dzisiaj znowu się obżarłam, chociaż to wszystko nadal mam w sobie. Czuję na przełyku tę słodycz wydzielającą się z żołądka. Czuję jak wszystko trawi mi się w brzuchu i przybiera postać tłuszczu, który niebawem odłoży mi się na udach i brzuchu… Oglądam moje ciało. Patrzę na ręce i widzę tylko jedną sytuację – tę, w której z ich pomocą dokonuję oczyszczenia. Prawa dłoń cała w śladach od zębów…
Oprac. Dorota Bąk