Skip to main content

Mężczyzna z anoreksją: „To nie tylko walka z chorobą, ale i z opinią społeczną”. Historia Piotra

– Czuję się wiecznie oceniany. I choć przez tyle lat nauczyłem się funkcjonować w świecie ocen i nie brać ich do serca, czasem bolą tak bardzo, że poruszają stare struny i okazuje się, że pewne schematy są wciąż żywe. Ludziom wydaje się, że tylko kobiety zmagają się z zaburzeniami odżywiania. Mężczyźnie nie przystoi, co z niego za facet, lepiej o tym nie mówmy… – wspomnienia Piotra, który zmaga się z anoreksją.

Jadłowstręt psychiczny, znany powszechnie jako anoreksja, jest ciężkim i potencjalnie śmiertelnym zaburzeniem odżywiania. To świadome i celowe działanie prowadzące do utraty wagi, w konsekwencji wyniszczające organizm. Bardzo często ograniczaniu jedzenia – zarówno ilości, jak i kaloryczności posiłków – towarzyszą intensywne treningi i zażywanie środków przeczyszczających czy odwadniających. Piotr przyznaje, że wypróbował wielu środków. Zatrzymała go dopiero wizyta w szpitalu.

Piotruś niejadek

Piotr podkreśla, że od kiedy pamięta, ma z jedzeniem na pieńku.

– Nie mam wątpliwości, że zaliczam się do tej części społeczeństwa, która „je, by żyć”, a nie odwrotnie. I choć wielu osobom trudno to zrozumieć, ja naprawdę nie mam potrzeby celebrowania posiłku i nie jest dla mnie przyjemnością biesiadowanie z jakiejkolwiek okazji. Nauczyłem się, że jedzenie jest niezbędnym paliwem i traktuję posiłki jako obowiązkowy punkt dnia. Mimo upływu lat to wciąż jest trudna relacja.

Od dzieciństwa jedzenie było dla Piotra złem koniecznym.

– Pamiętam wszystkie klasyczne formułki w stylu: „jedz, bo nie urośniesz albo nie będziesz mieć siły”. Wciskanie przez babcię warzyw i przekupywanie mnie słodyczami. I oczywiście opowiadanie za plecami, jakim to jestem niejadkiem, co ze mnie wyrośnie i że wstyd przed innymi. Szybko nauczyłem się, choć było to dość intuicyjne, regulować otaczającą mnie rzeczywistość posiłkami. Wiedziałem, że jak zjem, to otrzymam „nagrodę” w postaci pochwały, dumy lub czegoś zwyczajnie namacalnego. Jedząc, stawałem się grzecznym chłopcem, który zasługuje – na uśmiech, przytulenie, na miłość.

Piotr przyznaje, że przyszedł moment, w którym przestał lubić siebie za to, jak „pogrywał” jedzeniem. W jego ocenie to był początek choroby.

– Zawsze byłem szczupły, czego nie omieszkiwano mi wytykać palcami. Nie lubiłem siebie. Nie lubiłem własnego ciała. A potem przestałem lubić się za to, jak tym ciałem poprzez posiłki pogrywam. Gardziłem sobą, ale nie rozumiałem tego mechanizmu. Sam siebie karałem.

Zaczęło się niewinnie, od pozbywania się jedzenia, w domu rodzinnym jeszcze poprzez dokarmianie psa. Potem, w szkole, oddawaniem kanapek. Aż wreszcie w dorosłym życiu rezygnowaniem z posiłków.

– Wydawałem się sobie gruby. Im bardziej ktoś patrzył na mnie z ukosa, tym bardziej chciałem zniknąć i zapaść się pod ziemię. Chudłem, a to sprawiało, że stawałem się niewidzialny. Gdy potrzebowałem „głasków” i uwagi – na chwilę przepraszałem się z jedzeniem. Nauczyłem się kontrolować posiłki na tyle, by w miarę swobodnie myśleć i mieć siłę doczłapać się na zajęcia. Stale bolały mnie kości i stawy, miałem więc często wymówkę, by zanadto się nie ruszać. Aż przyszedł dzień, w którym nie zapanowałem nad ciałem.

Hospitalizacja

Piotr nie pamięta, jak znalazł się w szpitalu. Wie, że był upalny czerwcowy dzień, a on szedł na zajęcia.

– Obudziłem się w szpitalu, podpięty do kroplówek, z nogą w gipsie… Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, gdzie jestem i co się stało. Lekarz wyjaśnił mi, że kruche kości, zaburzenia elektrolitów, hormony, praca serca. Nic nie rozumiałem.

Piotr przyznaje, że nie miał świadomości, jak daleko posunął się w chorobie.

– To była równia pochyła, ale ponieważ „dokładałem” sobie po troszeczku, zmiany działy się na tyle wolno, że wydawało mi się, że nad nimi panowałem.  Szpital był takim wstrząsem.

Pomoc medyczna była ulgą dla ciała. Ale Piotr podkreśla, że nie poradziłby sobie z chorobą, gdyby nie psycholog, z którym współpracował w szpitalu.

Mierzenie się ze stereotypami

Istnieje swego rodzaju społeczne dążenie do ideału prezentowanego w mediach. Kobiety, które od niego odbiegają, cenione są za to, że znajdują siłę na postawienie się idealnej pupie i gładkiej cerze. Zwłaszcza ostatnimi laty coraz głośniej mówi się o ciałopozytywności.

Mężczyzna wciąż jednak musi być męski – łagodny, ale nie miękki. Dobrze zbudowany, uśmiechnięty, czuły, ale bez przesady.

– Nie to, że mówiono o mnie chudzielec czy patyk bolało najbardziej. Wśród rówieśników uchodziłem za „ciapę”. Bo przecież chudy chłopak, który nie jest przebojowy, nie może być fajnym i równym kompanem. Dziś już rozumiem siebie, wiem, co oznacza bycie wrażliwym i cieszę się, że mówienie o uczuciach nie powoduje u mnie ścisku żołądka i łez w oczach. Ale wciąż mam wrażenie, że odstaję. Jestem postrzegany przez pryzmat budowy mojego ciała. A walka ze spojrzeniem obcych ludzi jest trudniejsza i bardziej bolesna niż zmuszanie się do jedzenia.

Piotr podkreśla, że nigdy nie był i wciąż nie jest tak przebojowy, aby swoim zachowaniem odwracać uwagę od tego, jak wygląda. Jako cichy i spokojny człowiek tym bardziej przyciąga wzrok innych. A jego wiedza, wykształcenie i kompetencje schodzą na dalszy plan.

– Jestem „ciekawym obiektem”. Serio. Choć wydawało mi się, że w dzisiejszych czasach, kiedy tyle się mówi o szacunku, tolerancji, spoglądanie krzywo na osobę chudą i ocenianie jej przez pryzmat wyglądu mamy już przerobione i zamknięte. Ale wcale tak nie jest. Czasem się zastanawiam, czy nie jestem przewrażliwiony, ale wtedy myślę sobie „Hej, Pietro, masz prawo tak się czuć. Pytanie, co z tym zrobisz”.

Terapia

Od pobytu w szpitalu, choć minęło kilka lat, Piotr uczęszcza na spotkania z psychologiem i psychodietetykiem.

– Mam poczucie, że czuwała nade mną opatrzność zsyłając do szpitala psychologa-mężczyznę. Poczułem się zrozumiany, wysłuchany, ale nieoceniany. Pierwszy raz sam też zmierzyłem się ze stereotypami – zawsze zawód psychologa był w mojej głowie przypisany do kobiety. To była pierwsza, najcenniejsza lekcja.

Piotr przyznaje, że wciąż uczy się oswajać swoje trzy największe koszmary – jedzenie, swoje ciało i pełne emocji spojrzenia.

– To ostatnie jest najtrudniejsze, bo nie jest zależne ode mnie.  Ale pracuję nad tym, aby nauczyć się dobrze funkcjonować, nawet pod ostrzałem pełnych ocen spojrzeń. Staram się zmieniać pewne przyzwyczajenia, wydeptywać nowe ścieżki radzenia sobie z problemami i uczę się patrzeć na siebie mniej chłodno. Bo sam siebie też oceniam i nie potrafię przestać.

Piotr podkreśla, że w terapii najtrudniejsze jest dla niego – jak sam określa ten proces – „rozgrzebywanie”. Nie ma żalu, nie szuka winnych, ale mówi, że chciałby zrozumieć przyczynę procesów, które w nim zaszły. Być może wówczas byłoby mu łatwiej się wyleczyć. I nie wpaść w przyszłości w kolejne pułapki myślenia.

– Mam nadzieję, że gdy to rozpracuję w sobie, będę mógł pójść dalej. Bo utknąłem społecznie w martwym punkcie. Ludzie w moim wieku założyli rodziny, a ja wciąż jestem daleko w tyle. Ale byłoby nie fair próbować być z kimś nie będąc ze sobą. Dlatego walczę.

Fot. Drew Hays, Unsplash.com