8 lat z bulimią. Historia dziewczyny, która wygrała nowe życie.
Młoda, wykształcona, skromnie, ale modnie ubrana. Gdy idzie ulicą faceci oglądają się za nią z zainteresowaniem. W oczach kobiet jest przeciętna – nie za wysoka, nie za chuda, brunetka z kucykiem na czubku głowy. Ale jest jeszcze to coś. I nie chodzi o ładny uśmiech i łagodne spojrzenie. Raczej o błysk w oku, który odzyskała po latach. Poznajcie historię Magdy.
Szkolne fanaberie
– Czasem mam wrażenie, że mogłabym napisać książkę o sytuacjach, w których było mi wstyd. W których czułam się źle, jeszcze zanim zwymiotowałam, ale nie mogłam się powstrzymać. To było silniejsze od wszystkiego innego. Pierwszy raz? Jeszcze w szkole średniej. Po lekcji wf-u. Ćwiczyłam tak samo, jak inne dziewczyny, ale to nie one dostały wypieków z wysiłku, to nie im trzęsła się pupa i tylko ja musiałam odwracać się do reszty klasy tyłem, by nie widziały jak pod stanikiem mam jeszcze jedną, dodatkową fałdę. Zjadłam batona, a później zwróciłam go w szkolnej toalecie. Ulżyło mi. I tak już zostało. – wspomina Magda. Z czasem jej samopoczucie i stan zdrowia pogarszały się. Ulga po wymiotowaniu trwała coraz krócej. Jak nałogowiec potrzebowała więcej i częściej…
Zmiany w jej zachowaniu wychwyciło czujne matczyne oko. Długie rozmowy i wspólne zajęcia nie rozwiązały jednak problemu. – Mama starała się jak mogła. Pochodzę z niewielkiego miasta, w którym wizyta u psychologa wiąże się ze swoistym napiętnowaniem. Z miasta, w którym nikt nie słyszał o personalizowaniu diety, zaburzeniach odżywiania, bulimii. To nie była szkolna fanaberia, to była choroba, której nikt nie potrafił zdiagnozować. Bo w małym mieście lekarze leczą typowe choroby. Wirusowe, bakteryjne, ale nie te, które „siedzą w głowie”. Dlatego moja mama próbowała rozwiązać problem sama. – Mama Magdy rozmawiała z córką, szukała dla niej dodatkowych zajęć, które wskrzesiłyby w niej motywację, optymizm i wiarę w siebie. Po latach Magda wie, że to nie mogło się udać. – Słyszałam jak płakała, widziałam jak cierpi. Dlatego wymykałam się i wymiotowałam tak, by nie widziała, co się dzieje. Nauczyłam się robić to dyskretnie, szybko i po cichu. Za każdym razem mówiłam sobie, że to był ten ostatni raz…
Nowe „lepsze” życie
Nie chciała zawieść mamy. Postanowiła, że na studia wyjedzie bez ciężaru, jakim była choroba. Dostała się na wymarzony kierunek na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni. Wyjechała z silnym postanowieniem, że nie tak będzie walczyła z problemami. Zaczynała nowe, lepsze życie i chciała odciąć się od przeszłości. – Zaczęło się inne życie. Takie, w którym nie byłam tą kluchą, która przebierając się w strój gimnastyczny musiała odwracać się od koleżanek. Nie wyglądałam najgorzej, nie byłam ostatnia. Ale dość szybko okazało się, że nie byłam też pierwsza. A nie chciałam nawalać. Zdarzało mi się zakuwać do rana objadając się słodyczami. I jeszcze przed snem wszystko zwrócić. By uspokoić wyrzuty sumienia zaczęłam biegać, ale sam sport mi nie wystarczał. Ciągle mogłam wyglądać lepiej. Być prymuską. Tą, której wszyscy zazdroszczą nie tylko sukcesów na studiach, ale i wyglądu. Tą, z którą chcą się przyjaźnić. Dziewczyną z sąsiedztwa.
Kiedy odwiedzała mamę starała się panować nad sobą. Nie było jednak łatwo. Wracał koszmar domowych obiadów, wracały szkolne wspomnienia… – Kłamałam, że odżywiam się inaczej ze względu na chorobę. Ściemniałam, że dbam o linię, byleby tylko nie musieć siedzieć nad talerzem pełnym maminych pyszności. Okłamywanie mamy było najgorsze. Ale kiedy się uśmiechała wierząc, że wszystko jest ok, czułam się usprawiedliwiona. Kiedy wracałam do siebie, do miasta, wszystko wracało do normy. Wymiotowałam rano, jeszcze przed śniadaniem, później wiele zależało od dnia, ale zawsze musiałam zwymiotować wieczorem, tak jakby stres był jedzeniem, który odkłada się w moim żołądku.
Dość szybko przestała się oszukiwać, że „to był ten ostatni raz”. Ale nie widziała w wymiotowaniu nic złego. Traktowała to jako uzupełnienie intensywnego treningu i pozbycie się z organizmu cukru, którego potrzebowała w trakcie dnia. Ból żołądka traktowała jako naturalną konsekwencję tego, co robi. Pojawienie się zmian skórnych zrzucała na twardą wodę. Siniaki i zaczerwienienia skóry były jej zdaniem skutkiem intensywnych ćwiczeń fizycznych. Obniżona odporność, wypadanie włosów, zanik miesiączki, a nawet anemia nie zaniepokoiły jej. Dopiero gdy stomatolog przeraził się na widok moich zębów, dotarło do mnie, że sprawy zaszły za daleko. Dbałam o higienę. Kwasy żołądkowe jednak skutecznie starły mi szkliwo i ubytki zaczęły pojawiać się lawinowo. Wtedy dotarło do mnie, że to ja jestem temu wszystkiemu winna. Po wyjściu z gabinetu obiecałam sobie, że już nigdy więcej.
Miłość, czyli szansa
W tym samym czasie Magda poznała Piotra. Bardzo wysoki, ciemnooki brunet. Był na ostatnim roku aplikacji radcowskiej. Imponował jej nienaganną dykcją, szczerym uśmiechem i tą – jak mówi – „elegancką bezpośredniością”. Zaprosił ją tylko na kawę, ale już wtedy czuła, że to początek czegoś poważniejszego. – Był taki, jaki powinien być. Szarmancki, czarujący, męski. Stał się moim najlepszym przyjacielem. Nie wstydziłam się pokazać mu w dresie, bez makijażu. Choć bulimia jest dyskretna i samolubna zapoznałam go z nią. Nie odszedł. Nie wystraszył się. Nie skrytykował. Nie bagatelizował. Słuchał i rozumiał.
Mówi, że to dzięki niemu przestała być typową bulimiczką, smutną grubaską. Już nie poświęcała tak wiele energii, jak dotychczas na liczenie kalorii i kontrolowanie wagi. Potrafiła wytrzymać nawet tydzień. Ale potem wystarczyła sprzeczka lub fakt, że wyjeżdżał na rozprawę na drugi koniec kraju i nocował poza domem, drobne niepowodzenie w pracy lub na uczelni. Iskierka, która wywoływała lawinę. – Wtedy znów czułam się brzydka, gruba, do niczego. Wymiotowanie przynosiło mi ulgę. Wyzbywałam się tego, co złe. Pozbywałam się balastu i mogłam zaczynać na nowo. Nie życie, ale dzień. Albo przynajmniej na nowo spojrzeć na problem. Wiem, że to nie sprawiło, że byłam szczuplejsza, ładniejsza czy mądrzejsza. Ale czułam się lepiej.
Jego ojciec zginął wypadku samochodowym. Jej odszedł, gdy była jeszcze mała. Żadne nie miało rodzeństwa, każde było samotne. Chcieli tego, czego nie mieli. Gromadki dzieci biegających po ogródku, psa i koniecznie kota. Albo dwóch. Rodzinnego auta, funduszu wakacyjnego, spokojnej starości. – Za każdym razem, gdy rozmawialiśmy o przyszłości ściskało mnie w żołądku. Nie ja jedna zajadam obawy i stresy. Ale nie znam nikogo, kto reagowałby na nie tak jak ja. Chciałam tego – przyszłości, rodziny, zmiany, ale tak bardzo się bałam. Byłam gotowa na terapię, ale nie umiałam mówić. Chciałam się leczyć, ale nie wiedziałam jak. Zjadłam, zwymiotowałam i mówiłam dość… i tak w kółko.
Walka o siebie
To Piotr zmotywował ją, by poszła do psychoterapeuty. Na pierwszej wizycie zjawili się razem. Początki nie były łatwe, ale nie poddała się. Jak sama podkreśla, wierzyła, że to się uda. Że ostatni raz ma już za sobą. Terapia dość szybko wskazała Magdzie realne przyczyny jej choroby – niska samoocena, perfekcjonizm, stres. – Bez pomocy psychoterapeuty nie dałabym rady. Za wiele było we mnie. Żałuję, że nie poszukałam wsparcia wcześniej. Nie ma tu żadnego ale. Po prostu żałuję. Wstydziłam się, obawiałam, nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli. Musiałam dojrzeć. Teraz wiem, że trwało to za długo, ale świadomość choroby, silna wola, wsparcie bliskich – te wszystkie czynniki składają się na sukces w postaci wyleczenia. Wiem więc, że wcześniej to i tak by się nie udało. Teraz świadomość, że przez tę chorobę mogę stracić wszystko zmobilizowała mnie do walki o siebie.
Zaczęła robić to, na co wcześniej nie miała czasu i siły. Jeździła rowerem, wylegiwała się na plaży w bikini, chodziła do opery. I w tym wszystkim zawsze towarzyszył jej komfort bycia samą sobą. Do dziś regularnie spotyka się z psychoterapeutą, spotyka się również z dietetykiem. Dba o to, co je i jak je. – Najbardziej lubię jeść na mieście. Kiedy z przyjemnością patrzę w swój talerz w knajpce wśród ludzi, to dla mnie sytuacja najwyższego triumfu. Że mogę jeść na oczach innych i nie znikać później w restauracyjnej toalecie. Wiem, że nie jestem idealna. Że mam trochę za dużo tu i tam. Że mogłabym wyglądać lepiej. Ale nie chcę. Wiem, że już do końca życia będę musiała o siebie dbać, wsłuchiwać się w wewnętrzny głos, opanowywać emocje, uważać na to, co jem. Wiem, że ta choroba jest we mnie. Śpi i w każdej chwili może się obudzić. Ale tyle razy już przez nią upadałam, że kiedy wreszcie podniosłam się i stanęłam stabilnie na nogach, nie pozwolę jej tak łatwo wrócić. I nie myślę o niej na co dzień, ale codziennie się do niej przyznaję. Mam na imię Magda. Od 8 lat choruję na bulimię. Od dwóch lat jestem czysta.
Autor: Ewa Bukowiecka-Janik
Współpraca: Dorota Bąk