Skip to main content

„Kobiety szukają miłości, a mężczyźni seksu”. Jaka jest „miłość” z Tindera? Rozmowa z seksuologiem

Poszukiwanie drugiej połówki w czasach, w których żyje się szybko i intensywnie, nie jest proste. Z pomocą przychodzą liczne aplikacje randkowe, między innymi najbardziej popularna, czyli Tinder, ułatwiające poznanie i „wstępną selekcję” potencjalnego partnera. Czy jednak na pewno? O tym, kto korzysta z aplikacji randkowych, w jakim celu, co nam one dają i jakie wiążą się z tym zagrożenia mówi Krzysztof Tryksza, seksuolog kliniczny i psychoterapeuta.

Redakcja: Czym jest Tinder? Czy to rzeczywiście tylko aplikacja randkowa?

Krzysztof Tryksza: Tindera postrzegam jako swoistą „wirtualną tablicę ogłoszeń”. Nie wydaje mi się, że na Tinderze się randkuje. Jest to raczej narzędzie służące do wstępnej selekcji. W uproszczeniu – miejsce, w którym ludzie przypinają swoje zdjęcia i wieszają ogłoszenia pt. jestem do wzięcia, szukam chłopaka, jestem na coś gotowy.

Z tego co zauważyłem, w samej aplikacji jest bardzo mało informacji o sobie. Ludzie raczej nie piszą dużo na swój temat, pozwalają, by mówiły za nich zdjęcia. Jeśli już piszą, to zazwyczaj są to obostrzenia, np. tego nie lubię, na to się nie zgadzam, tego nie chcę. Pojawiają się też krótkie komunikaty z gatunku „po co tu jestem”, np. szukam kogoś tylko na dzisiejszy wieczór. Nawet jeżeli już ktoś coś napisze, mało kto zatrzyma się, by to przeczytać.

Jest również opcja czatu, z której można skorzystać, gdy już nasze zdjęcia zostaną „zmatchowane”, natomiast zauważam tendencję w kierunku tego, aby te czaty ukrócać – pogadajmy chwilę, ale lepiej się spotkajmy.

Jest również grupa użytkowników, którzy kolekcjonują „matche” oraz czaty używając ich jako narzędzia do regulacji afektu lub dostarczania stymulacji lub dystrakcji. Przeglądanie zdjęć jest stymulujące i pozwala oderwać myśli od innych spraw. Czasem wystarczy samo sparowanie a nawet oczekiwanie na „match”, czasem dochodzi do tego mini-czat. I to wszystko – buduję swój wizerunek, szukam „głasków” i komplementów, to wszystko.

Wracając jednak – te osoby, które korzystają z Tindera jak z tablicy i tworzą dzięki niemu bazę relacji społecznych, raczej szybko przechodzą do spotkania. Takie są moje doświadczenia.

Proszę powiedzieć, kto jest użytkownikiem Tindera i innych aplikacji tego typu? Łatwo jest określić potrzeby i motywacje użytkowników aplikacji?

Z pewnością jest jakaś część osób, które szukają czegoś „na boku” czy kontaktu poza związkiem. Większość jednak użytkowników – tak mi się przynajmniej wydaje – to osoby samotne, single, osoby młode, tj. do 30. roku życia, raczej osoby liberalnie nastawione do relacji i sposobów ich nawiązywania. Gdyby pokusić się o bardziej psychologiczny rys to powiedziałbym, że to duże pole dla osób, które mają potrzebę kreowania się, czyli budowania swojego wizerunku albo kontroli nad nim. Przedstawiania pewnych aspektów swojego wizerunku, często w przejaskrawionym kolorze, albo wyciągnięcie tylko jednego aspektu, i budowania w oparciu o niego alternatywnego Ja, na wzór Ja idealnego.

Czy seks nie jest głównym motywem, dla którego korzysta się z Tindera?

Tinder nigdy nie wydawał mi się aplikacją do seksu. Na pewno dzięki niemu łatwiej się spotkać – wymaga to mniej wysiłku. Nie trzeba zagadywać, wystarczy, że „zmatchują” nam się zdjęcia. Część roboty jest załatwiona – podobamy się sobie. Profiluje to już dalszą relację, której pierwszym i głównym wątkiem może być wygląd i atrakcyjność fizyczna, a także seksualna dostępność. I tu jest właśnie przestrzeń na to kreowanie – siebie jako podróżnika czy fana sportów ekstremalnych.

Ja jednak, na podstawie dotychczasowych różnych doświadczeń, mogę powiedzieć, że seks nie jest głównym motywem, dla którego korzysta się z Tindera. Albo przynajmniej można to podzielić – kobiety szukają miłości, a mężczyźni seksu. Natomiast bardzo często seks się pojawia, ale zazwyczaj wiąże się z nadzieją na coś więcej z jednej strony, a drugiej z udawaniem że czymś więcej jestem zainteresowany. Zdecydowaną mniejszością są sytuacje, że ktoś wstawia prowokujące zdjęcie z podpisem „szukam kogoś do seksu”.

Tinder jednak sprawia, że jest intensywniej, więcej się dzieje – dzięki zdjęciom i szybkością interakcji. Stare portale randkowe bazowały na pisaniu, więc to dotyczyło z założenia mniejszej liczby ludzi. Głownie dlatego, że to było mozolne, wymagało czasu. A druga rzecz – Tinder opiera się na lokalizacji, więc podpowiada mi osoby z mojego miasta czy mojej okolicy.

Myślę, że ta intensywność, zdjęcia full screen i taki kontakt „instant”, a dodatkowo seksualizacja naszych kontaktów socjalnych to duża „zaleta” Tindera. Specjalnie używam cudzysłowu, bo zdecydowanie nie zaliczam się do miłośników seksualizacji naszego życia i pornograficznego podejścia do seksu i relacji, które obecnie jest dominujące.

Jakie są inne motywacje i czy udaje się zaspokajać te potrzeby?

Myślę, że można pokusić się o zdefiniowanie grupy potrzeb. Jest część osób, które szukają seksu, największa grupa zdecydowanie szuka jednak miłości, bliskości, kontaktu z drugą osobą. Część osób szuka „głasków”, czyli różnego rodzaju zachwytów, komplementów, zainteresowania i uwagi swoją osobą – wszystkiego tego, czym można podbudować siebie i poczuć się ze sobą lepiej – trochę bardziej atrakcyjnym, potrzebnym, itp. No i oczywiście grupa osób, która szuka stymulacji – ucieczki i wypełnienia pustki, którą świadomie bądź nie, czują w swoich życiach. Tinder , jak każda zmieniająca nastrój substancja, czy zachowanie, absorbując uwagę pozwala na nie kontaktowanie się ze swoim wnętrzem i cierpieniem w nim. Podobnie mogą działać inne rzeczy – seriale, gry komputerowe, przeglądanie stron internetowych, itp. Ten rodzaj stymulacji pozwala mi o tym zapomnieć albo od tego uciec – od stresu, problemów, trudności, cierpienia, krzywdy.

Czy to nie jest najprostsza droga do uzależnienia?

Nie do końca to jest prosta droga – to mit, że samo działanie uzależnia. Tinder nie jest więc bardziej uzależniający niż białe pieczywo czy wizyty w supermarkecie. Jeżeli jednak trafi na osobę, która ma potencjał uzależnieniowy i to będzie jej droga, to rzeczywiście się uzależni. Ale to nie substancja czy działanie uzależnia. Social media – bo jednak Tinder to ta kategoria – mają ten potencjał. Człowiek jednak może być uzależniony nie od Tindera, Instagrama czy Facebooka, ale od zmieniającego nastrój stanu. Jak? Poprzez dużą koncentrację na czymś, pobudzenie spowodowane treściami ew. od swojego wizerunku, a bardziej od tego jaka jest reakcja na ten wizerunek. To zawsze chodzi o mój stan emocjonalny, o to, co mi to robi, co ja dzięki temu mam. Zazwyczaj mam więc zewnętrzny sposób na regulację moich emocji, czyli uspokajanie się lub odwracanie uwagi od czegoś innego. Albo mam sposób na znieczulanie się i sposób na sprawianie sobie łatwej przyjemności.

Widzi Pan jakieś szczególne grupy ryzyka? Czy też czynniki ryzyka?

Na dużym poziomie ogólności powiedziałbym, że jest to obecność wewnętrznego cierpienia. I to jest predyspozycja do nawiązywania uzeleżnieniowych relacji – głęboko schowane cierpienie, zranienie, najczęściej pochodzące z czasów wzrastania. Zazwyczaj zadane przez rówieśników, rodziców czy najbliższe otoczenie. Te zranienia mają bardzo różny charakter. Są związane z przeżytymi traumami, z trudnościami powstałymi w tworzeniu się przywiązania do opiekunów, to są problemy związane z wychodzeniem z podstawowych relacji i odnajdywaniem się w grupie społecznej. I to ten rodzaj cierpienia, z którym próbujemy sobie na różne sposoby poradzić albo go zagłuszyć.

Dostrzegam też, że ten rodzaj cierpienia sprawia, że jesteśmy bardziej ściśnięci, tak cieleśnie wręcz, jesteśmy więc mniej elastyczni i otwarci do świata, a więc mniej rzeczy nas cieszy. I szukamy sposobu, który tę radość w nas obudzi. Nawet jeśli jest powierzchowna, to jest łatwa.

Czyli jednak poszukiwanie relacji przede wszystkim?

Tak, choć niewątpliwie jest to trochę koślawe poszukiwanie. Wchodzenie w nią z pewnym – raczej przedmiotowym nastawieniem.

Jest on podejmowany z pewnym założeniem, z pewną większą gotowością, ze coś może się wydarzyć, również seksualnego. To jednak co widać wyraźnie, to fakt, że seks, który powstaje w wyniku takiego kontaktu najczęściej jest pozbawiony „chemii”, pożądania, namiętności. Jest, bo tak. Trzeba, wypada, fajnie. Podobnie jak idziemy na piwo, idziemy do łóżka. A potem przychodzą do mnie ludzie, którzy mówią, że średnio im w łóżku idzie. I okazuje się, chodzenie do łóżka jest po prostu rzeczą, którą się robi. Brakuje w tym tego, co warunkuje tak naprawdę fajny kontakt seksualny, czyli podniecenia, pożądania, gotowości do bycia z daną osobą, otwarcia się na nią. Zamiast tego dalej się kreujemy. On zawsze dowozi, ona zawsze dochodzi, zna pozycje i sposoby. Jak w porno. Seksualny fitness.

Chwilowe zaspokajanie chwilowych potrzeb?

Raczej próby zaspokajania potrzeb, których sobie nie uświadamiam, albo do których nie chcę się przyznać, w sposób, który z dużym prawdopodobieństwem tego zaspokojenia nie przyniesie. To nie jest kontakt, który zaprasza do głębszego bycia z osobą. Zaprasza do tego, żeby szybko się z kimś spotkać i ocenić go po wyglądzie. Ludzie więc idą na spotkanie z założeniem „on/ona mi się podoba”. I to tyle. I jest to rzeczywiście powierzchowne.

To wszystko rozbija się o pewien model relacji, który jest bardziej nakierowany na szybkość, intensywność, zmienność. To pewien styl życia oraz odpowiedź na to, co podrzuca nam kultura masowa. Łatwo dostępna pornografia tworzy pewne założenia, formaty w które wchodzimy. Mężczyźni są „fuck ready”, a kobiety „ready to be fucked”. I to trochę widać – mężczyźni na zdjęciach pokazują agresję, mięśnie, ekstremalne wyczyny sportowe. Kobiety zaś uwodzą ciałem, spojrzeniem, strojem. To typowe wzorce z pornografii i to moim zdaniem ona wchodzi i kształtuje styl życia młodych ludzi, pokazując jaka powinna być relacja i role w tej relacji. Ta kultura uprzedmiatawia, to, co przedmiotowe być nie może, jeśli ma być fajne. Seks nie może być przedmiotowy, musi wiązać się z połączeniem, ale uprzedmiotawiamy go bo jest nam wówczas łatwiej go „ogarnąć” i kontrolować. A jak kontrolujemy, to się mniej boimy. W dużym uproszczeniu.

A czy takie relacje się udają? Czy spotkanie na Tinderze może okazać się początkiem czegoś fajnego? Czy miłość z Tindera jest możliwa?

Tak, to się udaje. Mam kilka par, które przychodzą do mnie z zupełnie innymi problemami, ale właśnie poznały się na Tinderze. To się zdarza. Zgodnie z rozkładem naturalnym: ktoś się zakocha, ktoś się bardzo mocno skaleczy, większość przeżyje mniej lub bardziej przyjemne doświadczenia.  Jednak, biorąc pod uwagę tylko moje doświadczenie, miłość i tinderowe związki nie są normą.

 

Krzysztof Tryksza – seksuolog kliniczny, psychoterapeuta, sex, life & diet coach, coach oddechem. Zawodowo koncentruje się przede wszystkim wokół ludzkiej seksualności, polepszania jakości życia seksualnego i życia w ogóle, zachowań z pogranicza normy i patologii seksualnej oraz psychoterapii w nurcie integracyjnym, włączając w to pracę z ciałem i oddechem, a także elementy rozwoju duchowego.