Mój syn jest fonoholikiem
„W dzisiejszych czasach nie ma takiej możliwości, aby nie kupić dziecku telefonu” – opowiada Gosia, mama 10-letniego Patryka uzależnionego od smartfona. „Nie wiem, czy tak jest wszędzie, ale w małym mieście nie ma różnych grup w szkołach, wszyscy się znają, wszyscy się kolegują i dotyczą ich te same normy. Jeśli ktoś nie ma telefonu, zostaje sam. Jest odmieńcem. A z telefonem w ręku, staje się jego niewolnikiem…”
W szkole, do której chodzi 10-letni Patryk, nie ma takiego drugoklasisty, który nie miałby telefonu. Pierwszaki są odprowadzane na lekcje przez rodziców, podobnie jest z odbieraniem dzieci po zajęciach. Dlatego nie ma praktycznej potrzeby kupowania dziecku telefonu, nie istnieje racjonalny powód, bo dziecko zawsze i wszędzie jest z opiekunem. W drugiej klasie wiele się zmienia. – Patryk bardzo wydoroślał przez ten rok chodzenia do szkoły – opowiada Gosia. – Stał się poważniejszy, samodzielny, jednak przedszkole a szkoła to ogromna różnica. To wpływa na rozwój dziecka. Pod koniec pierwszej klasy zaczął wspominać, że chce sam chodzić na lekcje. To rozsądne, bo szkoła jest dwie przecznice od naszego bloku, na tym samym osiedlu, jest bezpiecznie, więc cieszyłam się, że syn ufa sobie samemu na tyle, by oddalać się od domu bez naszej obecności. Ale nie wyobrażałam sobie, że mogę nie mieć z nim kontaktu, kiedy skończy lekcje i będzie wracał do domu, dlatego padła decyzja o zakupie telefonu – mówi mama chłopca.
Model ma znaczenie
Rodzice Patryka są przed 40-stką. W ich przekonaniu telefon jest po to, by móc się w każdej chwili „złapać” oraz mieć pod kontrolą to, co robi ten, do kogo dzwonimy. – W ten sposób myśli się przecież nie tylko o kontroli nad dzieckiem. Tak naprawdę każdy do kogo możemy zadzwonić jest potencjalnie pod naszym wpływem – możemy poprosić o pomoc czy zapytać o coś czego nie wiemy. Tak samo pytam męża, czy starszej córki gdzie jest, jak i Patryka. Ale to było dotąd dla mnie jedyne zastosowanie telefonu – tłumaczy Gosia.
Okazuje się, że rodzice Patryka, choć sami używają smartfonów, nie doceniali możliwości tego rodzaju telefonów. – Kupiliśmy synowi telefon taki, jaki był względnie tani w ofercie u naszego operatora, to wszystko. Zastanawianie się nad modelem trwało 5 minut. Poza tym, gdybyśmy kupili mu telefon starego typu byłby w szkole prześladowany – opowiada mama chłopca. Wygląda na to, że scena z filmu „Galerianki”, w której gimnazjalistki wyśmiewają koleżankę za niemodny telefon, ma w sobie boleśnie dużo prawdy. – Patryk opowiadał mi o tym, że dzieci, które nie mają telefonów, są traktowane jak pierwszaki, nie są dla rówieśników „poważnymi ludźmi”, jak to ujął. A od braku telefonu gorszy jest tylko stary model…
Telefon dla dorastających dzieci jest źródłem rozrywki i formą kontaktowania się z innymi dziećmi. Dlatego model, na którym nie działają określone gry, aplikacje czy przeglądarka internetowa jest z ich punktu widzenia kompletnie bezużyteczny. – Nie pomyśleliśmy, że telefon można traktować w tak zupełnie odmienny sposób… Przyznam, że choć mam smartfona, to właściwie nie wiem co można z nim robić. A właściwie nie wiedziałam, dopóki nie uświadomiłam sobie problemu Patryka – mówi Gosia.
„Tak jakby dziecka nie było”
Druga klasa rozpoczęła się dla Patryka i rodziców zgodnie z planem – chłopiec sam, bez opieki, chodzi na lekcje i wraca do domu, ma przy sobie zawsze naładowany telefon i zawsze odbiera gdy dzwoni mama lub tata, chyba, że trwa lekcja – wtedy odrzuca i pisze wiadomość. Co więcej, nigdy nie odbiera połączeń od numerów nieznanych. – To były jedyne zasady, które ustaliliśmy i cieszyliśmy się, bo Patryk się ich trzymał. Pamiętał, by telefon podłączyć na noc do ładowarki, kiedyś jak zadzwoniłam w trakcie lekcji, pilnie odpisał, po lekcjach odbierał i przychodził do domu wtedy, gdy go o to prosiłam – relacjonuje Gosia.
Z początku „pilnowanie” telefonu przez chłopca było więc dla jego rodziców ogromnym plusem. – Zaczęłam się martwić, gdy zorientowałam się, że Patryk do stołu siada z telefonem, lekcje odrabia z telefonem, każdą podróż autem spędza z nosem w telefonie, i tak dalej. Zareagowaliśmy dezorientacją, bo w sumie nie wiedzieliśmy, co on tam robi. Na to pytanie odpowiadał, że gra. Kiedy prosiliśmy, by dał nam telefon, byśmy mogli zobaczyć, co to za gra, okazywało się, że to nic toksycznego. Ładnie zrobiona, prosta, nawet rozwijająca gra dla dzieciaków. Nie było się do czego przyczepić – opowiada mama chłopca.
Tak Patrykowi i jego rodzicom minęły dwa lata. Na posłuszeństwie i używaniu telefonu non stop. Co zatem sprawiło, że rodzice dziecka zorientowali się w sytuacji? – Zaczęło mnie denerwować, że z Patrykiem mam coraz mniej kontaktu. Zupełnie ze sobą nie rozmawialiśmy. „Jak było w szkole?” – „Dobrze”. Sprawdzałam, rzeczywiście dobrze – same czwórki i piątki. I nic poza tym. „Dlaczego nie idziesz na dwór?” – „Bo mi się nie chce”, każdy dialog wyglądał tak samo. Bez emocji, bez buntu, trochę tak jakby nie było dziecka – opowiada Gosia. Niedługo wkrótce okazało się, że dziecko jest – ale w sieci.
Dziecko pod kontrolą?
W tym czasie (Patryk był wtedy w trzeciej klasie) wychowawczyni jego klasy zorganizowała specjalne spotkanie dla rodziców, zwołane z powodu nagłego problemu, który zauważyła. Nie mogła czekać do kolejnej wywiadówki – dzieci nadużywają telefonów bez przerwy, na lekcjach, na przerwach, nie rozstają się z nimi, ich życie kręci się w telefonach, czasami nawet nie ma dla kogo prowadzić lekcji, bo nauczycielka widzi, że dzieci, choć siedzą w ławkach, nie słyszą co się do nich mówi. Reagują tylko na dźwięk wibracji lub dzwonka. Kobieta jest bezradna – może zabierać dzieciom telefony na czas lekcji i robi to, ale to nie rozwiązuje problemu, bo widzi co dzieje się poza zajęciami. Dlatego apeluje do rodziców: „Wolę żeby biegały po klasie rzucając kanapkami, niż były otępiałe. Zabierzcie im telefony”.
Rodzice zareagowali pobłażliwymi spojrzeniami. – Nikt z nas nie wierzył, że zabranie dziecku telefonu poskutkuje awanturą. Że dzieciaki bez telefonów nie siedzą, słuchając nauczycielki, tylko zamieniają się w małe demony. Zmieniłam zdanie dopiero, gdy sama straciłam cierpliwość i zabrałam Patrykowi telefon, ponieważ po dziesięciu moich prośbach, by przyszedł do stołu, nie reagował na moje słowa – opowiada Gosia.
Wtedy Patryk zaczął wrzeszczeć tak przeraźliwie, że jego mama w strachu i z bezradności odrzuciła telefon w jego stronę. – Wyszłam z pokoju oszołomiona. Czułam się jakbym obcowała z jakąś obcą nieznaną siłą, której się strasznie boję. Tego dnia odpuściłam, ale od tej pory zaczęłąm szukać pomocy i rozwiązań – mówi mama Patryka. Kobieta zasięgnęła opinii dziecięcego psychologa, który poradził, by ograniczać dziecku używanie telefonu i organizować mu czas. – Wydało mi się to zupełnie niemożliwe. Czułam się trochę jakbym miała ratować obcego człowieka – nie wiedziałam, co do niego trafi, co go przekona, co mu się spodoba. Tak jakbym go nie znała. Ale odwagi dodało mi jedno zdanie, które powiedziała ta psycholog: „jeśli będzie krzyczał, gdy zabierze mu pani telefon, niech pani nie ustępuje. Niech krzyczy, od tego mu się nic nie stanie, a od pani uległości i ciągłego kontaktu z telefonem, tak” – opowiada Gosia.
Awantur i prób przekonania Patryka, by podjął inne aktywności, były dziesiątki. – Sąsiedzi walili w rury, kiedy Patryk godzinami robił hałas. Kilka razy zdarzyło się nawet, że uciekał z domu. Wiem, że czuł się potraktowany niesprawiedliwie i miał rację, bo to my nie wyznaczyliśmy granic na początku, ale nie mieliśmy wyjścia. Mąż i ja byliśmy nieustępliwi – zabieraliśmy mu telefon tuż po powrocie ze szkoły do domu i na całe weekendy. Po awanturze każdego popołudnia, siedział sam zamknięty w pokoju, a my w końcu dowiedzieliśmy się, co tak wciągnęło syna. Poznaliśmy Snaphhat – opowiada mama chłopca.
Snapchat to portal społecznościowy do komunikacji stworzony przede wszystkim dla dzieci i nastolatków – wszystko, co jest tu publikowane „żyje” w sieci 24 godziny, potem znika. Dlatego nie ma możliwości sprawdzenia w archiwum aktywności dziecka w internecie. – Przeraziło mnie to. Fakt, że to, co ma moje dziecko do powiedzenia krąży gdzieś w sieci przez dobę, a potem znika i nie mam szans tego wyłapać ani kontrolować po prostu zmroził mi krew. To było odkrycie decydujące o tym, że zabraliśmy Patrykowi telefon na stałe – mówi Gosia.
Awantur i ucieczek było wiele. Dziś Patryk żyje w podwójnej izolacji – od rówieśników, i od rodziców. Jednak według psycholog, która doradza mamie chłopca, to etap przejściowy na drodze do odzyskania kontaktu z dzieckiem oraz do przywrócenia mu chęci do życia. – Jestem dobrej myśli – Patryk chodzi na piłkę i na treningach poznał nowych kolegów, starszych, których życie kręci się bardziej wokół sportu niż telefonu. Z tego, co wiem od trenera, fakt, że Patryk nie ma komórki nie zrobił na nich spoecjalnego wrażenia, i tak przyjęli go do „ekipy”. Widzę, że jest szansa, że wróci do siebie i do nas. Dziś mamom kilkulatków, które dostają od rodziców telefony, powiedziałabym jedno – jeśli wydaje ci się, że kupując dziecku telefon zyskujesz nad nim kontrolę, wiedz, że jest dokładnie odwrotnie. Że pozbawiasz kontroli nad nim nie tylko siebie, ale również jego samego – podsumowuje mama chłopca.
Autor: Ewa Bukowiecka-Janik
Współpraca: Dorota Bąk