Hikikomori – japoński wirus samotności i wyobcowania
Nastolatki lubią zamykać się w swoim pokoju i mieć tajemnice. Rodzice zazwyczaj starają się uszanować rodzącą się potrzebę prywatności swej pociechy. Problem pojawia się w momencie, gdy dziecko – często dorastające – przestaje wychodzić z pokoju w ogóle. Łatwo przegapić moment, gdy zwykła potrzeba spędzania czasu w samotności przybiera postać chorobliwą i staje się poważnym problemem. Zjawisko zatacza coraz szersze kręgi. Nazywa się je hikikomori.
Nazwa niepokojącego zaburzenia brzmi dla nas nietypowo – „przywędrowała” do Polski aż z Azji. Hikikomori, określane jako choroba społeczna, staje się coraz bardziej poważnym problemem w Japonii. W latach 70 tych opisywano je jako tôkôkyohi (unikanie szkoły), obecnie upowszechniła się druga nazwa, być może dlatego, że obejmuje znacznie więcej nieokojących zachowań niż popularne w Polsce „wagary w domu”.
Termin „hikikomorii” tłumaczy się jako „oddzielenie”. Osoba dotknięta tym zaburzeniem izoluje się od społeczeństwa w skrajnym stopniu. Nie chodzi do szkoły, na uczelnię ani do pracy. Nie utrzymuje relacji towarzyskich, nie wchodzi w związki partnerskie. Nie rozwija hobby, które wymagałoby wyjścia z domu, nie uprawia sportów, nie wyjeżdża na wakacje. Nawet nie spaceruje w piękne letnie popołudnia. Co zatem robi całe dnie? – chciałoby się zapytać. Zamyka się w swoim własnym świecie. Często gra w gry komputerowe, czasem nawiązuje relacje wirtualne. Chorobliwie unika bezpośrednich kontaktów z ludźmi, komunikuje się tylko przez telefon i Internet. Ale hikikomori to coś więcej niż uzależnienie od sieci, choć niektóre objawy wyglądają podobnie. Człowiek dotknięty hikikomori nie wychodzi z pokoju nawet do toalety. By załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne, używa butelek czy innych naczyń. Czasem wymyka się w nocy, zawsze uważając, by nikogo ze współlokatorów nie spotkać po drodze.
Jak taka osoba może funkcjonować? Z czego i w jaki sposób żyje, chciałoby się zapytać, znając nasze polskie realia, także finansowe. Hikikomori dotyka najczęściej osoby młode (mężczyzn częściej niż kobiety), pozostające na utrzymaniu rodziców, choć zdarza się, że osiągają one już wiek dojrzały i nadal są pod skrzydłami opiekuńczych matek i ojców. Sprzyja temu specyficzna „struktura japońskiej rodziny”. Matki, określane jako symbiotyczne, opiekują się swoimi synami nawet do 30–40 roku życia. Nie płacą czynszu, rachunków ani podatków. Nawet nie muszą chodzić do sklepu ani gotować, bo jedzenie rodzina zostawia przed drzwiami pokoju. Inne potrzeby, z racji trybu życia, są ograniczone do minimum. Taka sytuacja może się ciągnąć latami. A nigdy nie sprzątany pokój zarasta brudem i przeraża wonią niewynoszonych odpadków. Jedna z matek wspomina sytuację, w której usiłowała posprzątać pokój córki i została przez nią brutalnie zaatakowana, choć osoby cierpiące z powodu hikikomori rzadko zachowują się agresywnie. Zwykle są bierne, wycofane, ich dolegliwości określa się jako rodzaj depresji.
Co powoduje powstawanie i utrwalanie opisywanego zaburzenia? W Japonii, gdzie zdiagnozowano i opisano hikikomori, panuje bardzo silna presja sukcesu. Trzeba go odnosić już od najmłodszych lat i jak najwcześniej stanąć do wyścigu szczurów. Czyli bardzo dużo się uczyć, rozwijać, rywalizować w szkole, kosztem zabawy, odpoczynku, korzystania z życia. Dzięki temu po studiach istnieje szansa na dobrą pracę. A potem zostaje już tylko mozolne pięcie się po szczeblach kariery i bezwzględne podporządkowanie się szefowi aż do samej śmierci, bo etos pracy w Japonii jest bardzo wysoki. Taka perspektywa rzeczywiście może niektórych przerażać. Dostosowane do rzeczywistości japońskie nastolatki wracają zazwyczaj do domu późnym popołudniem, bo po wykładach w szkole uczestniczą w zajęciach dodatkowych. Po intensywnym dniu są zmęczone, więc biorą prysznic, jedzą kolację i zapadają w drzemkę. Wstają o 1-2 w nocy, uczą się, a gdy już nie dają rady, znowu kładą się na trochę spać. Rano idą na uczelnię. I tak przez cały tydzień.
Abnegacka postawa młodych osób dotkniętych hikikomori bywa postrzegana jako rodzaj kontestacji, buntu związanego z konfliktem pokoleń. Młodzi ludzie próbują się w ten sposób przeciwstawić wszechobecnemu, zuniformizowanemu modelowi życia. Odmawiają brania udziału w wyścigu szczurów, wybierając wycofanie z wszelkich interakcji społecznych. Hikikomori określa się w tym przypadku jako styl życia czy modę. Pierwsze, podstawowe znaczenie tego słowa to jednak określenie zaburzenia, które ma charakter chorobowy i powoduje bolesne, często długotrwałe wykluczenie z życia młodych ludzi. Czasem definiuje się je jako „syndrom” hikikomori. Inna kwestia, że nie jest łatwo odróżnić hikikomori od zaburzeń psychicznych, w przypadku których też występuje społeczne wycofanie. Schorzeniami, którym mogą towarzyszyć zachowania podobne do hikikomori są na przykład zaburzenia depresyjne czy schizofreniczne, zaburzenia osobowości typu schizoidalnego. Podobnie mogą objawiać się fobie, na przykład związana z lękiem przed nawiązywaniem kontaktów z ludźmi fobia społeczna albo agorafobia – strach przed otwartą przestrzenią.
Problem staje się poważny, według szacunków dotyczy on 0,5–1,2 miliona osób żyjących w Kraju Kwitnącej Wiśni. Saito, japoński psycholog i twórca pojęcia hikikomori, uważa, że na to schorzenie może cierpieć nawet jedna na dziesięć osób w młodym wieku, a ok. pięćset tysięcy ludzi w Japonii wycofuje się z funkcjonowania w społeczeństwie na 20–30 lat.
Problem pojawia się także w Polsce. Pierwszy przypadek został zdiagnozowany w 2001 r., przez psychiatrę z Katowic Marka Krzystanka, i opisany w książce „Kryzysy, katastrofy, kataklizmy w perspektywie psychologicznej”, w rozdziale poświęconym chorobom nękającym współczesną cywilizację. Tytuł „Hikikomori. Cień miasta” mówi sam za siebie. Więcej słyszy się o problemie za sprawą nakręconego w Polsce filmu „Sala samobójców”. Niewątpliwie, stworzona na ekranie postać Dominika Santorskiego wymagałaby szczegółowej diagnozy, na pewno jednak w jego zachowaniu występuje wiele elementów charakterystycznych dla hikikomori. Warto też zwrócić uwagę na zarysowane w filmie realia społeczne – zajęci intensywną pracą rodzice, mocno zanurzeni w swoim świecie, nie rozumieją, co się dzieje z ich synem. Szkolna rzeczywistość też sprzyja wyobcowaniu i w dużej mierze przenosi się do Internetu. Szykanowany w sieci Dominik, posądzony o homoseksualizm, ucieka z realnego świata zamykając się w swoim pokoju i unikając bezpośrednich kontaktów z ludźmi. W sieci poznaje Sylwię, która wprowadza go do wirtualnej sali samobójców, co ma dla Dominika fatalne skutki.
Jak leczyć osobę, która nie opuszcza swoich czterech ścian? Wyjście z domu i chęć podjęcia terapii jest koniecznym warunkiem wyleczenia. Na ten wysiłek muszą się zdobyć osoby cierpiące na przykład na depresję, której objawy bywają zbliżone do hikikomori.
Psychoterapia „prawdziwego” hikikomori (nie będącego efektem świadomej kontestacji, tylko zaburzenia) zmierza do reintegracji społecznej osoby, która wycofała się z wszelkich społecznych kontaktów bezpośrednich. Sposobem dotarcia do komunikującej się ludźmi tylko przez Internet osoby, jest celowe „podstawienie” jej przyjaciela w sieci. Po nawiązaniu kontaktu i zbudowaniu wirtualnej relacji przyjaciel nakłania do spotkania w realu, a następnie do podjęcia terapii. Leczenie odbywa się w specjalnych ośrodkach readaptacyjnych i trwa około roku. Skuteczność terapii jest oceniana na 30-70 procent.
Oprac. Paulina Ilska
Na podstawie:
- „Hikikomori. Syndrom wycofania społecznego”, Marek Krzystanek, w: http://www.poradnia.pl
- „Narkomani internetu”, Violetta Ozminkowski współpraca Agata Budny, Adrian Todorczuk, w: http://polska.newsweek.pl