Seksoholizm – w błędnym kole niskiego poczucia własnej wartości. Historia Katarzyny
„Sprawiłam mu ogromny ból. Ale też skrzywdziłam siebie. Po każdej takiej sytuacji poczucie ulgi, którego tak pragnęłam, przychodziło tylko na moment. Po chwili ogarniały mnie potworne wyrzuty sumienia, a poczucie „bycia łatwą” bardzo obniżało moją samoocenę. A – paradoksalnie – poprzez seks próbowałam zrekompensować niskie poczucie własnej wartości.” – tak o swoim uzależnieniu od seksu opowiada 40-letnia Katarzyna.
Redakcja: Dziękuję, że zgodziła się Pani ze mną porozmawiać.
Katarzyna: Dla kobiety ten rodzaj uzależnienia jest szczególnie wstydliwy i krępujący. A jednak to choroba i nałóg, jak każdy inny, alkoholizm, zakupoholizm, uzależnienie od Internetu… Kwestię wstydu dogłębnie „przerabiałam” podczas własnej terapii. Dlatego postanowiłam anonimowo podzielić się tą częścią mojej historii, mając nadzieję, że może do kogoś ona trafi i uda mi się komuś pomóc.
Każde uzależnienie „coś daje” osobie uzależnionej. Co „załatwiała” w Pani przypadku pornografia?
Na początku faktycznie coś mi „dawała”, ale później, w miarę jak coraz bardziej się w niej zatracałam, dużo więcej odbierała. Pornografia wkroczyła w moje życie, gdy doświadczyliśmy problemów małżeńskich. W pewnym momencie w zasadzie przestaliśmy uprawiać seks. Nadal darzyliśmy się przyjaźnią, ale odsunęliśmy się od siebie. Wieczory każde z nas spędzało inaczej. Brakowało mi bliskości, tym bardziej, że kochaliśmy się raz, może dwa razy w miesiącu. Pomyślałam więc, że pornografia nas „podnieci” i „pozytywnie nakręci”. Tak też było. Przez chwilę.
O ile mi się podobał ten sposób wzajemnego nakręcania, o tyle mąż widział w tym „sztuczne tworzenie nastroju”. Dlatego przestaliśmy razem oglądać takie treści. Oglądałam je sama.
W pewnym momencie zorientowałam się, że w zasadzie każde wieczorne zaśnięcie poprzedzam orgazmem podczas oglądania pornografii. To się stało takim jakimś moim rytuałem. Kryłam się z tym przed mężem, a orgazm podczas masturbacji zapewniał mi to, czego potrzebowałam – endorfiny poprawiały mój nastrój. Dawało mi to zalążek poczucia bezpieczeństwa. Ulgę.
Im więcej oglądałam pornografii, tym rosła we mnie silniejsza potrzeba eksperymentowania. Treści, od których zaczynałam, powiedzmy „standardowe”, zwyczajnie mi się znudziły. Szukałam czegoś „mocniejszego”, co bardziej wzbudzi moje pożądanie. W końcu oglądałam takie filmy, które kiedyś określiłabym jako obrzydliwe czy odrzucające. Oglądałam je sama. Nie odważyłabym się pokazać ich nikomu, szczególnie mężowi.
Jak wyglądały wtedy Pani relacje z mężem?
Dość kiepsko. Odsunęliśmy się od siebie jeszcze bardziej. Czasem uprawialiśmy seks, ale dla mnie – po doświadczeniach z oglądaniem pornografii – to było zwyczajnie monotonne, nie dawało mi satysfakcji. Więc po seksie z mężem szłam do łazienki, włączałam film i dopiero tak byłam w stanie rozładować napięcie. A po chwili przychodziła emocjonalna pustka, poczucie winy i znów niepokój. Błędne koło.
Potem, aby znów zaznać tej chwilowej ulgi oglądałam porno. W pracy szłam do łazienki z telefonem i słuchawkami na uszach, włączałam film i poprzez masturbację próbowałam radzić sobie z trudnymi emocjami. Zdarzało mi się też masturbować w przymierzalni w centrum handlowym, na ławce parku, w samochodzie na parkingu…
Na pornografii się jednak nie skończyło…
Nie. Oglądanie filmów przestało mi wystarczać. W pewnym momencie wszystkie moje myśli krążyły wokół seksu.
Zdarzył się Pani pozamałżeński seks?
Tak, wielokrotnie. Najpierw z kolegą z pracy, później z kilkoma – bardziej lub mniej – przypadkowymi mężczyznami.
Mimo że wiem, że to konsekwencja choroby, ciężko mi było „normalnie” z tym żyć. Zdradzałam męża. Sprawiłam mu ogromny ból. Ale też skrzywdziłam siebie. Po każdej takiej sytuacji poczucie ulgi, którego tak pragnęłam, przychodziło tylko na moment. Po chwili ogarniały mnie potworne wyrzuty sumienia, brak zaufania do samej siebie, a poczucie „bycia łatwą” bardzo obniżało moją samoocenę. A – paradoksalnie – poprzez seks próbowałam zrekompensować sobie niskie poczucie własnej wartości. Tak jak wspominałam – nałóg to błędne koło.
Co Panią skłoniło do podjęcia terapii?
Stany depresyjne. Obrzydzenie do samej siebie. Ciągłe poczucie winy. Zanim poszłam na terapię już wiedziałam, że jestem uzależniona od seksu. Ale sama wiedza niewiele mi dawała i nie potrafiłam sama sobie z tym poradzić. Choć, fakt, przez chwilę próbowałam… Wtedy nie było też mowy o tym, abym powiedziała o wszystkim mężowi czy komuś bliskiemu. Nie miałam od nikogo pomocy. Ale wiedziałam, że nie chcę tak dalej żyć.
Czy podczas terapii dowiedziała się Pani dlaczego się Pani uzależniła?
Trafiłam na fantastycznego psychologa, który przeprowadził mnie przez terapię. Wszystko odbywało się w moim rytmie, tzn. ja wyznaczałam to, co chcę osiągnąć i razem z terapeutą starałam się dostrzegać we mnie pewne zasoby, które – po przepracowaniu – przybliżą mnie do realizacji założonych celów. Najwięcej miejsca poświęciliśmy potrzebom i uczuciom. Okazało się, że – jak większość osób potrzebujących wsparcia terapeutycznego – potrafiłam nazwać i posługiwać się kilkoma uczuciami. Zazwyczaj byłam „smutna” i „zła”, a ogólnie „było źle”. Dzięki terapii nauczyłam się nazywać, przeżywać i akceptować to, co się we mnie dzieje. A działo się sporo. Miałam niskie poczucie własnej wartości, byłam niestabilna, pełna lęków i nieśmiałości. Nie potrafiłam wyznaczać granic, nie radziłam sobie z różnymi – i pozytywnymi i negatywnymi – uczuciami. Pornografia, masturbacja, a potem „przypadkowy” seks, przez moment dawały mi chwilę wytchnienia. Teraz mam „narzędzia”, które pomagają mi rozładowywać napięcie.
Jak dziś wyglądają relacje z Pani mężem?
W trakcie terapii powiedziałam o wszystkim mężowi. Był w szoku. Ubierając się wykrzyczał do mnie okropne słowa i trzasnął drzwiami. Wrócił po dwóch dniach. Był pełen gniewu, ale złość nie była skierowana tylko do mnie. Później powiedział, że nie wie, jak mógł tego nie zauważyć. Zaczął siebie obwiniać, później znów wypierać swoją winę i obwiniać o wszystko mnie. Potem przyszło przygnębienie i bezsilność. Ogłuszająca cisza towarzyszyła nam przez kilka dni, po których mąż oświadczył, że potrzebuje czasu dla siebie i się wyprowadził. Tak minęły nam ostatnie dwa lata.
Obecnie jesteśmy w separacji. Ja kontynuuję terapię. Mąż również korzysta ze wsparcia psychologa. Czasem rozmawiamy, zdarza nam się wspominać „stare, dobre czasy”. Od dawna, długo przed ślubem, łączyła nas przyjaźń, która potem przerodziła się w miłość. Od pewnego czasu znów trafiliśmy na przyjacielski grunt. Jednak odbudowanie zaufania i powrót do wcześniejszej relacji wymaga pracy. Nie tylko z mojej strony. Oboje wprowadzamy zmiany w swoim życiu, które na pewno dokądś nas zaprowadzą. Czas pokaże dokąd.
Dziękuję za rozmowę.