„Myślałem, że można mieć wszystko. Teraz mam już tylko pracę”. Historia Bartka
Kiedy Bartek opowiada o swoim życiu, można odnieść wrażenie, że jest przepełniony smutkiem. Jednocześnie czuć jednak spokój. Jak sam podkreśla, to pewnie dlatego, że mówi o zabliźnionych ranach. Przepracowanych, ułożonych, ale wciąż – i chyba na zawsze – bolesnych. Poznajcie historię ojca, który przez pracę stracił rodzinę, dla której pracował…
Bartek swoją historię rozpoczyna od miejsca, w którym się znajduje. Podkreśla, że to według niego ma największy sens. Cofanie się w opowieści do początków jego zawodowej kariery i relacji z żoną sprawia, że niektóre przykre wspomnienia się zacierają i łatwiej każdego dnia godzić się z rzeczywistością, w której przyszło mu żyć.
– Jestem programistą, pracuję w znanej, międzynarodowej firmie na wysokim stanowisku, sporo wyjeżdżam w delegacje, a każdą, dosłownie każdą wolną sekundę staram się spędzać z dziećmi. Oni dają mi siłę i są moją motywacją. Dla nich uczę się stawać na nogi w nowym życiu i staram się dbać o siebie, by móc z nimi być jak najdłużej.
Praca, praca i… praca
Choć Bartkowi ciężko zachować chronologię opowieści, niezależnie od tego, w którym jej miejscu się znajduje, tym, co przebija się na pierwszy plan jest niewątpliwie praca. Podejmowanie różnych form zarobkowych było jego chlebem powszednim od najmłodszych lat. Już w szkole średniej pracował dorywczo. Ponieważ w domu nigdy się nie przelewało, o swoje potrzeby dbał sam.
– Wiedziałem, że jeżeli chcę zdać egzamin na prawo jazdy i kupić samochód, to wszystko będę musiał opłacić sam. Rodzice nie zabraniali mi. Uważali, że lepiej, żebym pracował niż „zbijał bąki” z kolegami na podwórku, bo to mi nie zaszkodzi. Co za ironia losu, prawda? Zarabiałem więc myjąc samochody, rozwożąc pizzę, układając towary w magazynie. Rzeczywiście nauczyłem się wiele. Przede wszystkim obserwować świat i ludzi. To sprawiło, że pewnie jestem teraz w miejscu, w którym jestem. Tylko co z tego? Nie mam wspomnień, że grałem w piłkę z kolegami z dzieciństwa. Ba, ja nie mam kolegów z dzieciństwa. Za to mam mnóstwo znajomych z pracy…
Bartek zdecydował się na studia na politechnice. Świetnie radził sobie z przedmiotami ścisłymi i – jak podkreśla – czuł już wtedy, że komputery to przyszłość. Zamiast – jak jego koledzy – imprezować, rozwijać pasje i szukać nowych, Bartek zafiksował się na pracy. Spore młodzieńcze doświadczenie w różnych obszarach pozwoliło mu znaleźć niezłą studencką posadę w firmie zajmującej się sprzętem komputerowym.
– Studiowałem, ale szkoła nie sprawiała mi większego problemu. I była w sumie zawsze na drugim planie. Praca za to otwierała wiele drzwi. Czułem, że się w niej rozwijam i że mogę dużo. To poczucie, że ciągle mogę więcej, stale mi towarzyszy. Ono mnie nakręca, ale też okazuje się, że właśnie ono mnie zgubiło. Te słynne „jeszcze chwila”, „zaraz”, „jeszcze tylko ta jedna rzecz”.
Bartek poznał swoją przyszłą żonę na studenckich juwenaliach. Oczywiście pracował wtedy, dorabiając jako barman.
– Aneta wpadła mi w oko, kiedy tylko ją zobaczyłem. Mam wrażenie, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, choć brzmi to trochę jak jakiś pusty frazes. Ale tak było. Zresztą, ja kocham ją cały czas. Zatraciłem się w tym zakochaniu i to był chyba jedyny czas w moim życiu, kiedy zwolniłem z pracą. I pierwsza taka refleksja, że zarabiam pieniądze, ale właściwie to po co mi one. Wolę spędzić czas z Anetą. To były piękne wakacje – sporo razem jeździliśmy, aktywnie spędzaliśmy czas. A potem zaczął się kolejny rok studiów. Zamieszkaliśmy razem, spędzaliśmy wspólnie wieczory. Aneta sporo się uczyła, a ja miałem poczucie, że marnuję czas. Coś mnie uwierało. Znów więc zacząłem więcej pracować.
Bartek opowiada, że to już wtedy było niepokojące. I ukochana zwracała mu uwagę. Ale podkreśla, że to trzymało go w ryzach. Jak tylko Aneta miała więcej wolnego, on również odrobinę odpuszczał i pozwalał sobie na przerwę.
– Dosłownie pozwalałem sobie. Dawałem sobie prawo do spędzenia czasu z dziewczyną, bo ona tego oczekiwała, a ja nie chciałem jej stracić. Traktowałem to jak swego rodzaju task do wykonania, tak naprawdę w myślami będąc cały czas przy innych projektach. Ale to działało. Mieliśmy czas, mieliśmy pieniądze, rozwijaliśmy się zawodowo. Bajka.
Rodzina na drugim planie
Bartek i Aneta wzięli ślub na jednej z greckich wysp. Zaprosili tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół.
– Spełnialiśmy nasze marzenia i realizowaliśmy plany. To jeszcze bardziej umacniało mnie zawodowo. Czułem, że praca ma sens, bo zapewnia mi wszystko inne. Nie wiedziałem wtedy, że granica jest taka cienka i łatwo ją przekroczyć. Myślę, że Aneta była jej strażnikiem. Ale kiedy pojawiły się dzieci straciła czujność i siłę, by tego pilnować. Dbając o maluchy „popuściła” moją smycz, a ja nie potrafiłem utrzymać się na niej sam. Żeby była jasność – nie mam żalu do mojej żony. Mam żal do siebie, że nie przejąłem pałeczki, nie zadbałem o nas. O siebie.
Bliźniaki początkowo zbliżyły do siebie parę. Podwójna radość, podwójne troski, podwójnie potrzebny czas na opiekę. Wszystko to sprawiło, że skupili się razem na projekcie dzieci. Ale gdy maluchy nieco podrosły, poukładali życie zawodowe i prywatne na nowo. Domeną Bartka stała się praca, Aneta zmniejszyła, choć nie zrezygnowała całkowicie z pracy. Przy dzieciach pomagała im opiekunka.
– Czułem presję, choć wywierałem ją na sobie sam. Nikt do pracy mnie nie wyganiał. Pieniędzy starczało nam z nawiązką. Ale z jakiegoś powodu myślałem, że powinienem więcej. Że siedzenie w ogrodzie pół dnia to marnowanie czasu. Zupełnie nie potrafiłem go docenić i cieszyć się nim. Kiedy pojawiły się propozycje wyjazdów na dłuższe, zagraniczne delegacje, zgadzałem się bez wahania. Wiedziałem, że bez poczucia winy i stresu będę mógł tylko i wyłącznie pracować.
O etapie, w którym sypało się małżeństwo Bartek mówi z wielkim trudem i niechęcią. Podkreśla, że żona go ostrzegała, uczulała, z miłością i cierpliwością tłumaczyła i pokazywała. Rozumiał i wydawało mu się, że się starał, ale wciąż podejmował inne decyzje. Ostatni raz, jeszcze tylko chwila, bez przesady. Zaczęły się kłótnie, puszczały im nerwy, oboje byli nieszczęśliwi.
– Nie dziwię się jej, że odeszła. Dostałem wystarczająco wiele szans i nie skorzystałem z żadnej. Teraz widzę, jak bardzo cierpiała i jak wiele zrobiła, żeby zadbać o siebie, o nas, o rodzinę. Miała pieniądze, ale nie miała partnera, przyjaciela ani kochanka.
Bartek mówi, że prosił o powrót i wybaczenie, ale czuł, że było za późno. Że została przekroczona granica, zza której nie było powrotu.
– Przestaliśmy być blisko. Staliśmy się sobie obcy. Kiedy rozstawaliśmy się ja nie wiedziałam nawet czym Aneta się zajmuje, co lubią dzieci, gdzie spędzają czas popołudniami. Byłem zombie. I totalnie poczuwam się do winy. Wiem, że oddałem swoją rodzinę komuś innemu, dając jej w ten sposób wolność i szczęście.
Bartek i Aneta rozwiedli się za porozumieniem stron. Aneta wystąpiła o ograniczenie praw rodzicielskich po to, by móc wyprowadzić się z dziećmi do Szwajcarii i tam budować relację z nowopoznanym partnerem. Takie rozwiązanie prawne ułatwia formalności i znacznie poprawia codzienne funkcjonowanie.
– Nie chciałem jej utrudniać życia i kłaść dodatkowych kłód pod nogi. Chce, aby była szczęśliwa. Dzieciom teraz też nie jest źle. Latam do nich co dwa tygodnie. Wynajmuję mieszkanie nieopodal. Cały pozostały czas spędzam w pracy.
Początek drogi do siebie
Bartek zgłosił się do psychologa oraz psychiatry i rozpoczął terapię.
– Rozumiem, że jestem pracoholikiem. Odejście od biurka na rzecz spotkania terapeutycznego to wciąż wyzwanie. Godzinny spacer po parku bez telefonu był chyba jedną z najtrudniejszych prac domowych, jaką musiałem wykonać. Nie potrafię żyć bez pracy, ale chcę wierzyć w to, że się tego nauczę. Na razie jestem daleko od tego, ale może zrozumienie problemu to pierwszy krok? A już chyba powoli rozumiem, co robiłem źle. Choć wracanie myślami do przeszłości boli przeokrutnie. Tylko bez tego nie da się być dobrze tu i teraz. Wiem, że powinienem mówić, że robię to dla siebie, ale przede wszystkim czuję, że robię to dla dzieci. Może będąc dłużej w terapii zmienię optykę. Póki co cieszę się, że codziennie wstaję i zaczynam dzień od 10 minut spaceru bez telefonu.
Fot. Hunters Race, Unsplash.com