Skip to main content

„Jestem pracoholiczką i jestem przerażona, że z tego nie wyjdę”. Historia Marty

„Zawsze myślałam, że uzależnić można się od jakichś substancji – alkoholu, narkotyków. Ewentualnie od sieci. Ale od pracy? Powoli dostrzegam podobieństwo mechanizmów, jednak wciąż nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że to dotyczy mnie…”. Oto historia Marty, która jest na początku terapii i walczy z uzależnieniem od pracy.

Historia Marty rozpoczyna się, jak wiele innych i nie jest szczególnie wyjątkowa. Marta pochodzi z małego miasta, które – jak sama określa – jest cudnym miejscem, do którego można uciec, ale w którym poza odpoczynkiem nie ma żadnych szans na rozwój.

Dla każdego licealisty z jej miasta oczywistym było, że marzenie o studiach równa się z wyprowadzką z miasteczka. Marta wiedziała, że nie zostanie w domu rodzinnym dłużej niż trzeba. Wybrała Warszawę. To w stolicy jej zdaniem czekała ją najlepsza przyszłość, ale nie tylko o karierę chodziło…

„Dostałam się na studia, jakie chciałam, na wszystkich uczelniach. Wbrew pozorom jednak z Warszawy najtrudniej dojechać do mojego rodzinnego miasteczka samochodem. I to był drugi – poza perspektywami – koronny argument, który zaważył na mojej decyzji. Chciałam ograniczyć wizyty w domu do koniecznego minimum w postaci świąt lub najważniejszych rodzinnych uroczystości”.

Kraina mlekiem i miodem płynąca…

Marta miała wszystko, o czym tylko marzyła. Rodzice zaspokajali jej potrzeby i – jak o nich mówi – fanaberie. A było ich na to stać. W miasteczku każdy ich znał, oboje prowadzili świetnie prosperującą w branży usługowej firmę, którą obecnie przejął młodszy brat Marty.

„Dzieciaki zawsze mi zazdrościły, niejednokrotnie wytykały palcami. Był moment w moim życiu, kiedy nie chciałam nawet nosić firmowych butów, ale mama upierała się, że chodzi o jakość, a nie prestiż. Tak mówiła. Wtedy przyjmowałam jej tłumaczenie. Teraz na słowo prestiż czuję dreszcze”.

Z wiekiem coraz bardziej lubiła luksus i wygodę, jaką dawały jej nieograniczone możliwości dostępu do finansów rodziców. Poczuła, że tak właśnie chce żyć, ale bez rodzicielskiej próżności i wytykania palcami przez rówieśników.

Studia i praca

„Oczywiste było dla mnie, że zacznę pracować od razu. Żeby jak najszybciej zdobyć doświadczenie i kontakty. Ale nie czułam potrzeby unoszenia się honorem i odcinania od kieszonkowego. Dlatego nie oponowałam, gdy rodzice postanowili kupić mi kawalerkę, uwalniając od ciężaru współlokatorów, zwłaszcza w akademiku. Tak, byłam rozpuszczana i być może w ten sposób mama i tato próbowali ‘odkupić swoje winy’? Nie wiem tego jeszcze na pewno, ale powoli rozgrzebuję swoją przeszłość”.

Marta dość szybko znalazła pracę w zawodzie w interesującej ją branży. Dostała niezłą jak na jej wiek i doświadczenie pensję oraz jasno wyznaczoną ścieżkę awansu i kariery. Po roku zdecydowała się na pracę w pełnym wymiarze i przejście na zaoczny tryb studiów.

„Najpierw pracowałam w takim trybie, jaki zna większość osób na etacie, czyli 8 godzin przy biurku i do domu. Cieszyłam się, że mogę zaczynać o dowolnej porze w określonym przedziale czasowym. Czułam, że pracodawca mi ufa i chciałam się w jakiś sposób odwdzięczyć. Zdarzało mi się więc zabierać pracę do domu i ‘nadganiać’. Zauważyłam, że często, podczas lunchów, moje koleżanki z biura rozmawiają o wspólnych wyjściach prosto po pracy. Zauważyłam wcześniej, że przychodzą do biura zdecydowanie później niż ja, ale wychodzą z niego późnym wieczorem. Zaczęłam do nich dołączać, jednak nie przestałam przychodzić później. Spędzałam w pracy 12, czasem nawet 14 godzin. Ale nie miałam innych zobowiązań.”

Życie prywatne

Marta przyznaje, że była zmęczona tym trybem życia i gdy podczas jednego z wyjść „po godzinach” los postawił na jej drodze Adama, odetchnęła z ulgą. Wysoki, przystojny i do tego pracujący w bliźniaczej branży. Bardzo szybko podjęli decyzję o wspólnym mieszkaniu, z prostej przyczyny – inaczej w ogóle nie mieli szans się widywać.

„Adam pracował bardzo dużo. Ja zresztą też. Ale rozumieliśmy się i wspieraliśmy. Tak przynajmniej to wówczas widziałam. Miałam nawet poczucie, że przewartościowałam swoje życie. Wydawało mi się, że spędzanie w firmie zaledwie 10 godzin dziennie i wzięcie kilku dni urlopu to wystarczający fundament do zakładania rodziny”.

Marta wspomina, że pracodawca również zauważył w niej zmianę i oceniła, że się zaniepokoił. Odebrała to jako ostrzeżenie i wróciła do dawania z siebie trzystu procent normy.

„Ten związek nie miał szansy przetrwać. Nie pamiętam nawet jak doszło do finalnego rozstania. Gdzieś pomiędzy delegacją a odpisywaniem na zaległe maile, Adam spakował walizkę i wrócił do siebie. Nie była to kwestia minimalizmu – on nigdy się na dobre nie wprowadził.”

Upadek z wysokości

Jak podkreśla Marta, coś się wtedy jednak zmieniło. Nie potrafiła tego nazwać, nie wiedziała co się z nią dzieje, ale podskórnie czuła, że coś ją dusi.

„Pracowałam więcej, a robiłam jakby mniej. Czułam, że nie jestem odpowiednio zmotywowana, stałam się rozkojarzona i za mało czujna. Wracałam myślami do Adama zastanawiając się, czy to co czuję jest kwestią złamanego serca, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie, bo nie miałam takich doświadczeń. Widziałam tylko, że odbija się to na mojej pracy”.

Marta postanowiła skorzystać z pomocy psychologa. Trafiła – jak mówi – na kozetkę, z perspektywą awansu w niedalekiej przyszłości. Dlatego tak ważne było dla niej zapanowanie nad swoim ciałem i umysłem.

„Myślałam, ze to kwestia wieku, może chwilowego fizycznego zmęczenia, potencjalnie złamanego serca, ale nigdy w życiu nie myślałam o uzależnieniu. Myślałam, że uzależnia substancja – alkohol, narkotyk, adrenalina podczas gier komputerowych czy inny hormon wydzielany podczas seksu, ale praca?”

Marcie sporo czasu zajęło przepracowanie diagnozy i stanięcie oko w oko z problemem. Spotyka się z terapeutą i niedawno rozpoczęła udział w sesjach grupowych. Przyznaje, że to dla niej ogromny stres i wyzwanie wyjść z pracy i przez dwie godziny nie zaglądać w służbowego maila.

„Czuje, że w moim życiu dzieje się rewolucja, ale chyba jeszcze nie jestem jej świadoma. Zabrzmi to pewnie banalnie, ale wychodzenie z pracy ze świadomością kilku godzin tylko dla siebie, bez napiętego grafiku i pośpiechu, jest cudowne. Ale to dla mnie zupełnie nowe, nieznane, zachłystuję się tym, ale jednocześnie boję się. Czego? Sama nie wiem”.

Marta podkreśla, że chce żyć inaczej, zasmakować trochę bardziej tego, czego doświadczyła z Adamem.

„To, co teraz jest dla mnie najtrudniejsze, to relacja z rodziną. Oni kompletnie nie rozumieją, z czym się zmagam i szczerze mówiąc nie chcę im tego tłumaczyć. Jeszcze nie teraz. Na razie sama muszę uporać się z wieloma kwestiami. Choćby ich opinią o tym, że zmiana mieszkania jest zbyteczna. W końcu stać mnie na większe, z którego mogłabym czasem skorzystać bardziej niż tylko śpiąc w nim kilka godzin”.

Ma plan, bo bez planu nie podejmuje żadnych działań. Ale podkreśla też, że nie wyobraża sobie ich nie realizować. Wierzy, że nauczy się pracować i spędzać czas po pracy bez stresu związanego ze służbowymi sprawami. I obiecuje wziąć kiedyś trzy tygodnie urlopu ciągiem.

 

Fot. Christin Hume, Unsplash.com