Pracoholizm był cichym zabójcą naszego małżeństwa
Zanim pracoholizm rozbił ich małżeństwo, choroba dawała im mnóstwo znaków ostrzegawczych, których nie potrafili odczytać. Ona traktowała je jak cenną pracowitość, on – jak konieczność, by poczuć komfort psychiczny. Byli małżeństwem jakich wiele, w ich historii nie ma nic spektakularnego, choć kończy się tragicznie. I to właśnie przeraża najbardziej… Gdzie dopatrywać się cienkiej granicy między pracowitością a pracoholizmem? Kogo i dlaczego dopada nałóg? Dowiesz się tego z historii Kasi i Pawła.
„Nie ma sensu opowiadać o tym, jak wyglądało nasze małżeństwo na początku. Było całkiem normalnie, nic nie zapowiadało tego scenariusza” – mówi Kasia, żona Pawła, który od wielu lat zmaga się z uzależnieniem od pracy. Ona jest kosmetyczką, on prawnikiem. Byli parą jakich tysiące. Poznali się na studiach, po kilku latach wzięli ślub, po kolejnych dwóch urodziła się ich córka. Ona – zawsze zorganizowana i sumienna – lubiła w swoim mężu, że docenia jej starania, że jej pomaga i sam jest pracowity. Dbała o dom w takim samym zakresie, jak Paweł. Nie cierpiała z powodu nierównego podziału obowiązków. Nie dzielili obowiązków na „babskie i męskie”. Jeśli było cos do zrobienia, po prostu razem brali się do pracy. W ich małżeństwie panowała zgoda i równość.
Planowanie
„Zawsze mieliśmy plan – kiedy jechaliśmy na wakacje wiedzieliśmy, co będziemy robić, a jak zdarzał się wolny dzień zaczynaliśmy od dokładnego planu. Lubiłam tę przewidywalność, dawała mi spokój i poczucie bezpieczeństwa.” – mówi Kasia. „Pierwsze, co zaczęło mi przeszkadzać to to, że tych planów było coraz więcej, były coraz gęstsze. Żeby je zrealizować, dostawałam zadyszki. Jeśli plany dotyczyły prac domowych, nie narzekałam – myślałam: im więcej i szybciej zrobimy teraz, tym więcej będziemy mieli później wolnego. Bardzo się myliłam”. Paweł nie chciał odpuścić. Jego zachowanie zaczęło przypominać delikatną nerwicę natręctw. Nie mógł zasnąć, jeśli miał w świadomości, że któraś z zaplanowanych czynności nie została wykonana. „Czasem po północy jeszcze wymieniał żarówki albo zmywał podłogi, tak jakby jeden dzień dłużej z nieczynnym światłem w przedpokoju cokolwiek zmieniał, tak jakbyśmy szykowali mieszkanie na przyjęcie gości.” – wspomina Kasia.
Absurdalnie błahe sprawy rosły do rangi tragedii. Zaczęły się sprzeczki. „Paweł był ciągle poddenerwowany i upierdliwy w swoim dociekaniu, czy wszystkie sprawy są załatwione. A przecież każdy kto ma dzieci, pracę i dom wie, że nigdy tak nie jest, że zawsze jest coś do zrobienia. Rachunek do zapłacenia, faktury do odebrania… Najgorsze było to, że Paweł się w tym rozkręcał. Mnożył obowiązki, zamiast iść na skróty, wybierać najprostsze rozwiązania. Nie chciał też nikogo prosić o pomoc. Angażował tylko mnie i obciążał swoimi frustracjami. Chciał, żebym uczestniczyła w każdym jego planie. Oddaliliśmy się od siebie.”
Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko wróciło do normy – Paweł dostał pracę w dużej prawniczej korporacji. „Wcześniej współpracował ze znajomym ze studiów, który rozkręcał kancelarię. Drobne sprawy, same rozwody, podziały małych majątków, walka o prawa do opieki nad dziećmi. Nic spektakularnego, w dodatku nie było tego zbyt dużo. Pieniędzy nie brakowało, za to Pawłowi brakowało satysfakcji.” – tłumaczy Kasia.
Nowa praca
„Odczułam wielką ulgę, kiedy Paweł poszedł do nowej pracy. Nie tylko finansową, ale psychiczną. Wracał zafascynowany, widziałam, że go to kręci. W końcu mógł uczestniczyć w sprawach, które zdawały się być ważniejsze dla świata, niż rodzinne rozterki zwykłych polskich małżeństw.” – opowiada Kasia. Wszystko zdawało się dla niej jasne – to planowanie, te frustracje, ta chęć zrobienia jak najwięcej i jak najlepiej to były niespełnione ambicje, które poszukiwały swojego ujścia. Przestała się martwić, robiła swoje, między nimi znów się ociepliło.
„Kiedy dziś pomyślę o tym, jak wtedy wyglądało nasze życie, jak Paweł się zachowywał, nie mogę uwierzyć w to jaka byłam głupia i ślepa! Rzeczywiście, było między nami lepiej, bo Paweł nie skupiał się tak na domowych sprawach. Ogarniałam życie w swoim tempie, nikt mi się do tego nie wtrącał i nie protestowałam, że Paweł przestał mi pomagać. Cieszyło mnie to i ani przez chwilę nie dało do myślenia – że przecież kiedyś lubił w ten sposób spędzać ze mną czas. Ja myłam szafki kuchenne, on lodówkę i plotkowaliśmy o znajomych. To był fajny czas. Później wszystko się zmieniło, a ja po prostu wymazałam z pamięci fakt, że kiedyś to był nasz czas razem. Dlatego nie przyszło mi do głowy, że to mogłoby wrócić.” – opowiada Kasia.
Paweł wracał z pracy i dużo o niej mówił. Ekscytował się, wieczory spędzał na wertowaniu dokumentów i telefonicznych rozmowach z kolegami z pracy. Czasem, gdy odnosił sukces, zapraszał żonę na uroczystą kolację lub kupował jej prezent. „To było miłe, ale po pewnym czasie mi się znudziło… W kółko był tylko jeden temat, zaczęło mnie to drażnić, ale bałam się o tym mówić, nie chciałam niczego popsuć, tak jakbym podświadomie czuła, że nasz związek jest słabszy. Paweł miewał humory, czasem nie mógł spać. Usunęłam się w cień.”
Rodzina i przyjaciele
Status rodziny Kasi i Pawła widocznie się poprawił. Zamiast kilku dni na ukochanej Suwalszczyźnie wyjeżdżali na dwa tygodnie w ciepłe kraje, co rok gdzieś indziej. „Przyznam, że przestałam liczyć, ile wydajemy na życie, zaczęłam robić zakupy nie tam, gdzie taniej, a tam gdzie było po drodze. Nie zastanawialiśmy się nad swoimi potrzebami i priorytetami – jeśli coś było potrzebne, proszę bardzo. Szybko przyzwyczaiłam się, że nie muszę liczyć pieniędzy, ale niczego, poza wygodą mi to nie dało. Z jakiegoś powodu ciągle myślami byłam obok Pawła. Nie obchodziło mnie co w pracy, lecz w jakim wróci nastroju. Czy pogadamy w końcu o czymś innym, zaczęłam za nim tęsknić i o swoich uczuciach próbowałam rozmawiać z mamą.”
Jedyne co usłyszała, to „Córcia, nie narzekaj, bo to grzech. Mąż pracowity, nie pije, to złoty facet.” Nie sposób było się nie zgodzić, dlatego Kasia nie próbowała niczego zmieniać. Brakowało jej bliskości, także tej w łóżku. Paweł był oschły, nieobecny duchem. Gdyby chcieć ocenić sprawę patrząc z zewnątrz – nic się nie zmieniło. A jednak zmieniło się niemal wszystko. „Był taki moment, że nie rozmawialiśmy ze sobą w ogóle. On nie opowiadał o pracy, ja nie mówiłam o domu, on nie słuchał, gdy mówiłam o kłopotach córki z matematyką, ja nie słuchałam, gdy on zaczynał opowiadać o planach na wakacje. Bo wiedziałam, że wyjedziemy, a on i tak będzie duchem w pracy. Nasze kłopoty zauważyła moja przyjaciółka, na jej imprezie urodzinowej.” Paweł nie przebywał z gośćmi, dzwoniący telefon był ważniejszy niż fakt, że właśnie wznoszony jest toast. Potrafił bezceremonialnie wstać od stołu i odejść. „Jedni patrzyli na mnie z wyrazem twarzy i pytaniem: „i ty na to pozwalasz?!”, inni spoglądali na Pawła z respektem. „Wow, ważny z niego gość”.
Kasia w kółko słyszała – my mamy to samo, też się nie widujemy, wiem co czujesz. „Wkurzało mnie to, bo wiedziałam, że nie mają pojęcia, o czym mówię. Krzyczało we mnie wszystko, ale nie umiałam się odezwać i zaprotestować. Do czasu.”
Praca bez przerw
Któregoś wieczoru Paweł nie wrócił do domu na noc. Kasia wpadła w panikę. Każda kobieta pomyślałaby – kochanka albo balanga z kumplami. „Ja wiedziałam, że on jest w biurze i to rozwścieczyło mnie bardziej, niż gdyby mi ktoś powiedział, że przespał się z sekretarką. On mnie zdradzał z pracą i to bolało bardziej, bo było chore, nienormalne, nieludzkie! Tak abstrakcyjne, że niepojęte i co najgorsze, niemożliwe było wyjaśnienie, że to boli” – wspomina. Co było później? Awantura to mało powiedziane. „Wtedy coś we mnie pękło i wygarnęłam mu te wszystkie wakacje, na których wisiał na telefonie albo gapił się bez słowa w jakieś papiery, wygarnęłam mu w jakimś chaotycznym szale cały swój żal, stracone lata, nieobecność w życiu naszej córki. A on… nie zareagował. Stwierdził, że jestem niewdzięczna, że on to wszystko robi dla nas. Jego obojętność była dla mnie jasnym komunikatem – nic się nie zmieni, to koniec. Albo zostaję i biorę go takim jaki jest, albo spadam. I zostałam. Po raz kolejny – do czasu.”
Rozwód
Pracoholizm to był cichy zabójca, powolna śmierć ich związku. Nic spektakularnego. Na terapię dla osób współuzależnionych Kasia trafiła przypadkiem. „Poszłam do psychologa z powodu objawów depresji. Trafiłam na fajną babkę, którą pociągnęła mnie za język i szybko postawiła diagnozę. Moja uległość, bierność, były kolejną cegiełką, którą dokładałam do góry jaką był nałóg mojego męża. Wspierałam jego uzależnienie i dużo czasu mi zajęło uporanie się z poczuciem winy. Dzisiaj wiem, że niczego bym i tak nie wskórała, a kiedy to do mnie dotarło pozwoliłam, by dojrzała we mnie decyzja o rozstaniu. Kiedy jest się we troje to nie myśli się tylko o sobie. Walka byłaby bez sensu, sprawa zabrnęła za daleko. Od naszych znajomych, którzy widywali go w pracy, wciąż słyszałam, że on tam jest innym człowiekiem. Ludzie się dziwili, że Paweł w ogóle ma rodzinę!” – wspomina z bólem Kasia.
Gdzie początki?
Mąż Kasi miał ciężkie dzieciństwo – jego rodzice nałogowo pili, zaniedbywali go, wpędzali w poczucie winy. Kiedy miał 18 lat wyprowadził się z domu, odciął się i zaczął życie na nowo. Tylko pozornie, bo w nowym życiu chciał udowodnić sobie i światu, że jest wiele wart. Że zajdzie daleko. Na studiach odnosił same sukcesy, z Kasią od początku układało się świetnie. Cieszyło go, że mają dobrze funkcjonujący dom – nie to co jego rodzice. Miał wzorowe życie, ale kiedy stało się ono codziennością, zabrakło nowych wyzwań, pojawiła się luka. „Rozumiem Pawła motywy. Nie mam do niego żalu, bardzo mi go szkoda. Ciężej jest zrozumieć moje – dlaczego nie walczyłam o ten związek. Trudno mi to wyjaśnić. Znam go na tyle, że wiedziałam, że sprawa jest przegrana. Po prostu.” – tłumaczy Kasia.
Ale mogło tak się stać tylko dzięki grupie terapeutycznej. „Wiedziałam co zrobić, by podjąć interwencję, by spróbować to ratować. Za dużo się wydarzyło, za dużo czasu minęło, Paweł się zatracił. Prawie nie rozmawialiśmy o jego dzieciństwie, on te demony odpędzał jak mógł. Nie chciał o tym opowiadać ani mi, ani nikomu. Zrozumiałam, że praca to antidotum i to niestety bardzo skuteczne. Niestety, bo nie zrezygnowałby choćby nie wiem co. Wiedziałam to od początku i miałam rację” – mówi Kasia.
Córka Kasi i Pawła kiedy się rozwodzili miała kilkanaście lat. Na wieść o rozwodzie powiedziała tylko: „no nareszcie”. Kasia: „Pawła i tak nie było w jej życiu, a w końcu wiedziała na czym stoi. Obie poczułyśmy spokój. A Paweł? Tak jak sądziłam, niewiele go to obeszło. To nie był wstrząs, rodzaj terapii szokowej. Dostał papiery rozwodowe i poszedł do pracy. Z tego co wiem nic się nie zmieniło. Z nami nie ma żadnego kontaktu.”
Rozmawiała: Ewa Bukowiecka-Janik
Współpraca: Dorota Bąk