Na własnej skórze poczułam, co znaczy „zatracić się w pracy”. Historia Mai
Od ponad roku z powodzeniem prowadzi własną działalność gospodarczą. Sama o sobie mówi, że jest klasycznym freelancerem, spełniającym i realizującym się w swojej pasji, która jest jednocześnie pracą. Układ idealny. Ale nie było tak od początku. Zanim podjęła decyzję o przejściu „na swoje”, pokonała długą drogę.
Maja opowiada, że od najmłodszych lat przyszywano do niej łatkę „rozpieszczonej jedynaczki”.
– To ciekawe, bo kiedyś po prostu przyjmowałam, że tak rzeczywiście jest. Skoro nie miałam rodzeństwa, to pewnie, jak wszyscy inni niemający rodzeństwa, byłam rozpuszczona. Przyjęłam, słuchając przez lata takich tez, że po prostu tak dzieje się z automatu, gdy w domu jest jedno dziecko. Teraz jestem w terapii i patrzę na to inaczej. Te słowa mnie krzywdziły i w dużym stopniu na mnie wpłynęły. Bo widzę, że nigdy nie byłam rozpieszczana.
Z opowieści Mai wynika, że była dzieckiem wyczekanym, upragnionym. Rodzice długo walczyli -najpierw o zajście w ciążę, później o jej utrzymanie. Dlatego, kiedy przyszła na świat, została ich oczkiem w głowie, zwłaszcza w kwestii zdrowia. Szybko się okazało, że Maja jest dzieckiem niezwykle żywym, samodzielnym, zaradnym. Rodzice pogodzili się z tym, że córka ich „nie potrzebuje” i dawali jej takie wsparcie, jakiego oczekiwała.
– Mama i tato zawsze dawali mi przestrzeń i pozwalali próbować, doświadczać i realizować różne, nawet najbardziej szalone, pomysły. Wspierali mnie i byli obok. Dawali mi motywującego do dalszego działania kopniaka. I zawsze we mnie wierzyli.
Maja była niezwykle żywym i odważnym dzieckiem, a rodzice nie hamowali jej potencjału. Stąd – w ocenie dziewczyny – te krzywdzące opinie, w które zaczęła wierzyć. I stopniowo czuła, że musi „udowadniać”, że to, kim jest, w jakim znajduje się miejscu i co robi, nie jest kwestią rozpieszczenia, a jej ciężkiej pracy.
– Czułam, że muszę pokazać całemu światu, że stać mnie na wszystko, że mogę wszystko i to w dodatku sama. Jeszcze w szkole zaczęłam dorywczo pracować. Co prawda Internet jeszcze wtedy raczkował, ale szybko okazało się, że mam do niego „nosa”. Potrafię wyczuwać, co się kliknie. Rozumiem dość intuicyjnie, co może spodobać się czytelnikom. Zaczęło mnie to kręcić.
Na fali tego podekscytowania Maja zdecydowała się na studia dziennikarskie ze specjalizacją w obszarze mediów internetowych. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, sama podkreśla, że to był strzał w dziesiątkę.
– Studia były dla mnie czasem niezwykłego rozwoju. Pracowałam w jednej z największych w tamtym momencie agencji mediowych, szybko zaczęłam zarabiać niezłe pieniądze. Nie miałam zobowiązań w postaci dzieci, więc brałam wszystkie delegacje, jakie się dało. Zwoziłam zza granicy gazety, robiłam researche na rynku. Ale wciąż nie do końca wierzyłam w siebie. Czułam, że wszystko, czym się zajmuję, jest po to, by udowodnić innym, że to ja sama, moją ciężką pracą…
Tuż po studiach Mai złożono ofertę rocznego wyjazdu na płatny staż do Stanów Zjednoczonych.
– Agencja, w której pracowałam, miała zostać kupiona przez większą spółkę medialną. Postawiono na mnie, jako człowieka odpowiedzialnego po Polskiej stronie za fuzję i wdrażanie nowych pracowników. To było ogromne wyróżnienie, ale też zawodowe wyzwanie. Nie miałam wątpliwości, że chcę wziąć to na siebie.
Maja wyjaśnia, że to był moment, w którym straciła poczucie wszystkiego i oddała się pracy totalnie. Choć rodzice ją wspierali, zza ich pleców przebijały się głosy dalszej rodziny i koleżanek – że miała lepszy start w życiu, że jak się jest jedynakiem, to się jest ustawionym od początku, i tak dalej.
– Przyszedł moment, że te słowa przestały mnie w ogóle ruszać. Po prostu wiedziałam, że jedyną bronią, jaką mam, jest harowanie. Kiedy tylko głosów było więcej, natychmiast uciekałam w zlecenia. Aż przyszedł taki dzień, w którym nie umiałam nic więcej. Przestałam mieć też inne potrzeby. Urlop, wyjścia ze znajomymi, nic mnie nie interesowało. Powrót do Polski jawił się koszmarem, ale fuzja zbliżała się wielkimi krokami i musiałam wrócić do kraju.
Czas po przylocie do Polski Maja wspomina jako istny koszmar. Słowa, jakie najczęściej przewijają się w jej relacji, to zawiść, zazdrość, żal.
– Przyszedł dzień, w którym uznałam, że nie poradzę sobie bez profesjonalnej pomocy i umówiłam się na konsultację psychologiczną. Przekładałam później to spotkanie kilka razy, bo ze względu na zobowiązania zawodowe nie miałam czasu. Ale myślę, że trochę uciekłam od konfrontacji z prawdą. Czułam, że będę musiała stawić czoła wielu swoim zmorom, które chowałam gdzieś głęboko pod przykrywką pracy. Kiedy jednak wreszcie byłam gotowa na spotkanie z psychologiem okazało się, że to nie boli aż tak bardzo.
Maja opowiada, że nie była bardzo zaskoczona diagnozą. Właściwie przekroczyła granicę przywiązania do pracy na własne życzenie i dość świadomie. Okazało się jednaki, że powrót do normalności nie jest taki prosty. Oraz że przed nią konieczność nie tylko poukładania sfery zawodowej, ale też relacji osobistych.
– Czekała mnie wtedy praca nad sobą, którą kontynuuję do tej pory. Ale początki były trudne. Miałam poczucie, że walcząc o siebie, krzywdzę innych. Że obalając ich tezy spowoduję, że się ode mnie odwrócą, potępią mnie i skrytykują. Brakowało mi tej odwagi, ale mozolna i systematyczna praca terapeutyczna wzmocniła mnie. To nie jest tak, że teraz wszystko potrafię i bez problemu stawiam granicę. Ale na tym etapie przynajmniej wiem, którędy przebiegają…
Maja podkreśla także, że nie miała świadomości, jak daleko zabrnęła zawodowo. Że nie tylko trudno jej znaleźć w kalendarzu wolną przestrzeń na choćby krótki wyjazd, ale przede wszystkim zatraciła umiejętność „wyłączania” głowy i być poza pracą.
– Obudziłam się w momencie, w którym większość moich znajomych ma już nieco odchowane dzieci, zaczynają rozkręcać swoje biznesy i liczą każdy grosz, by wyjechać na wakacje. Patrzyłam na nich z zazdrością, ale teraz uświadomiłam sobie, że mam coś więcej – zaplecze finansowe i wolny czas, który mogę za nie kupić. Może nie jest to sytuacja idealna, ale daje mi komfort pracy nad sobą. Od kiedy mam własną firmę, wbrew pozorom pracuję mniej, dbam o równowagę – ten słynny work-life balance. Uczę się też odpoczywać, wyjeżdżam, buduję relacje towarzyskie, które zaniedbałam. Powoli zaczynam czuć, o co chodzi w życiu.
Fot. Kelly Sikkema, Unsplash.com