„Żaden hazardzista nie wie, ile kasy stracił, ale ten, który zdrowieje, ma szansę dowiedzieć się, że przegrał kawał życia…”
Piotrek dziś: elegancki, inteligentny, normalny facet. Piotrek kilka lat temu? Na pierwszy rzut oka bez zmian, ale w środku człowiek w rozsypce. Pasja sportowa przerodziła się w uzależnienie od obstawiania zakładów bukmacherskich i doprowadziła go nie tylko do bankructwa, ale i poważnych problemów psychicznych.
Piotr pochodzi z Warszawy, ma dobrze płatną pracę w korporacji, zajmuje kierownicze stanowisko. Jednak nie czuje się mrówką w wielkiej machinie, jak większość pracowników tego typu firm. Uważa, że jest na swoim miejscu: „Gdybym szukał usprawiedliwienia dla swojego nałogowego grania, gdybym doszukiwał się przyczyn w stresie w pracy czy napiętej atmosferze w firmie, oznaczałoby to, że nie zdrowieję. Dlaczego? Bo to byłoby kłamstwo. Lubię swoją pracę, pracowałem tu naprawdę długo zanim obstawiłem po raz pierwszy i dotąd wszystko było w porządku.” A co się z tym wiąże – miał spore oszczędności. „Jestem sam, dobrze zarabiam, nie mam na co wydawać. I tak było od zawsze” – dodaje. Dziś nie ma nic. Jak do tego doszło?
Pierwszy raz obstawił dla zabawy. Wyjście jak za dawnych lat do zakładu, obstawianie za dwa złote na ligę, dyskusje z kumplami, nic poza tym. Niewinna rozrywka w czystej postaci. „Spodobało mi się na tyle, że zacząłem szukać zakładów w Internecie, kumple też się wkręcili. Spotykaliśmy się, włączaliśmy telewizor, oglądaliśmy mecze i zaczynały się wielkie emocje. Coraz więcej mieliśmy frajdy, kiedy komuś udało się trafić i wygrać.” – wspomina Piotr.
Jednak nie wszyscy, tak jak on, byli kawalerami. Po kilku latach towarzyskich spotkań przy piłce i zakładach okazało się, że kolejni kompani dobrej zabawy wykruszają się. A to dziecko chore, a to stęskniona narzeczona, a to wakacje z rodziną… „Już wtedy mogłem zauważyć, że coś jest ze mną nie tak, bo –po pierwsze –zostałem w tyle, nie miałem nawet dziewczyny, a po drugie: nawet przez chwilę nie poczułem, że mi tych facetów brakuje. Nie tęskniłem za spotkaniami, brakowało mi grania”. A na to był prosty sposób – Internet. Piotrek mógł grać będąc w pracy czy na delegacji, jadąc pociągiem czy komunikacją miejską. Dzięki smartfonowi z Internetem nie musiał przerywać ani na moment. „I najgorsze było to, że wydawało mi się to całkiem normalne. Wszyscy dziś siedzą w metrze z nosami w telefonach. Ja też siedziałem i myślałem – jak wszyscy to i ja” – komentuje Piotr.
Ostrzeżenie pierwsze
Piotrek poznał Alicję w pracy. „To z jednej strony była szansa na normalne życie, a z drugiej coś, co odciągnęło moją uwagę od przekonania, że być może ze mną jest coś nie tak. Czasem zaczynałem dostrzegać swoje wyalienowanie…” – mówi Piotr. Układało im się nieźle. To był etap, kiedy Piotrek nie grał jeszcze za duże kwoty, więc nie musiał brać pożyczek i wystarczało na wspólne wakacje. Jednak chwile spędzone razem okazały się trudne do przetrwania: „Alicję denerwowało, że wszędzie zabieram ze sobą tablet. Dziś ją rozumiem, ale wtedy budziło to we mnie tylko rozdrażnienie i poczucie winy – jak uczniak zacząłem się chować po kątach, by obstawić jakiś zakład. Wcześniej nie muiałem tego robić, bo widywaliśmy się w biurze, gdzie każdy zawsze ma przed sobą monitor, i w domu, gdzie każdy z nas ma coś jeszcze do sprawdzenia w necie.”
Z biegiem czasu, kiedy okres romatycznego patrzenia sobie w oczy minął, między Piotrkiem a Alicją pojawiły się zgrzyty na tle codziennych obowiązków i planów na przyszłość. Ona widziała, że coś jest nie tak, czuła się ignorowana i zawsze na drugim miejscu. Jego dopadło poczucie winy. „Spięcia miedzy nami i emocje po kłótniach powodowały, że miałem ochotę grać więcej. Kiedy byłem mocno wkurzony po prostu wyładowywałem się obstawiając w sieci. W grę wraz z dużymi pieniędzmi weszła też duża kasa.” Piotrek zaczął pożyczać pieniądze. Od rodziny, od znajomych. Bez skrupółów i autorefleksji. „Ściemniałem jak z nut, a oni to łykali i to dziś boli najbardziej – ufali mi, choć plotłem totalne bzdury.” – wspomina Piotrek.
Ostrzeżenie drugie
Od tamtego momentu do absolutnego bankructwa i kilku kredytówna głowie, także w „chwilówkach”, minęło raptem parę miesięcy. Do Alicji zaczęli odzywać się ich wspólni znajomi, ludzie z pracy, nawet Piotrka rodzice i brat – czy wie coś na temat jego kłopotów finansowych. Do mieszkania zaczęły przychodzić listy z banku, których Alicja na początku nie otwierała, ale po kilku niepokojących telefonach od wierzycieli, odważyła się. „Wszystko wydało się w ciągu kilku tygodni. Byłem przekonany, że to wyłącznie moja sprawa, bo ja zarabiam i ja wydaję jak chcę. Poczucie winy miałem wtedy tylko wobec tych, którym wisiałem kasę. Alicja w moim odczuciu nie miała w ogóle prawa głosu w tej sprawie. Dopiero dzisiaj wiem, że zachowałem się jak buc…”.
Upadek
Spakowała się i wyszła. „Byłem wściekły i udawałem przed wszystkimi, że mam to gdzieś. To był koszmar, bo żeby zabić myśli i uczucia grałem coraz więcej.” – mówi Piotr. Ostatnim krokiem, który przypieczętował jego finansowy upadek była rezygnacja z wynajmowanego mieszkania na rzecz pomieszkiwania u znajomych, u których długów jeszcze nie miał. „Siedziałem ludziom na głowach, utrzymywali mnie, ja ściemniałem, że mam się z czego dorzucić. W końcu wylądowałem na bruku. Nie miałem dokąd pójść. Usiadłem na schodach na klatce schodowej i zacząłem ryczeć, jak dziecko.”
Jedyne, co przyszło mu do głowy to wrócić do rodziców. Wszystkie jego rzeczy z wynajmowanego mieszkania przewiózł do nich, w pracy wziął urlop. „Patrzyli na mnie tak, jakby wiedzieli od dawna. Spodziewałem się awantur, a w domu była cisza. Prawie 40-letni facet stoi przed nimi całkiem spłukany i bezbronny jak pięciolatek. Czułem się totalnie zażenowany tym, że tak otwarcie mnie przyjęli, że w ogóle chcieli ze mną gadać.” – wspomina Piotrek.
Terapia
Jego siostra sama jest psychologiem, więc wiedziała co robić. Moment upadku okazał się najlepszym na podjęcie interwencji. „Znajoma poleciła siostrze kontakt z grupą Anonimowych Hazardzistów, wśród nich znalazła jednego gościa, który dziś jest moim kumplem z terapii. Zdrowiejący i niegrający wtedy od kilku lat tak po prostu zadzwonił do mnie. Przedstawił się – część, jestem hazardzistą. Słyszałem, że masz podobne problemy do moich. – I tak zaczęliśmy rozmawiać.”
Piotrka do pierwszej wizyty u psychologa i do spotkania AH przekonało to, że swój stan psychiczny, swój punkt widzenia i swoje problemy widział w czyichś słowach jak w lustrze. „Nagle poczułem, że nie jestem z tym wszystkim sam, to było dla mnie ogromne odkrycie!” – tłumaczy Piotr. „Nie spodziewałem się, że takie siedzenie i gadanie może cokolwiek pomóc. I choć po niektórych spotkaniach czułem się gorzej, wkurzałem się, że ludzie się nad sobą użalają, albo wymyślałem, że zakłady a automaty to nie to samo i to dawało mi powód, by znów zagrać, to już nigdy nie dało mi to nawet cienia satysfakcji.”
Od momentu zdecydowania się na terapię miał kilkawpadek, ale –jak sam mówi– każda była potrzebna, by zrozumiał, że to błędne koło nie ma sensu. „Hazard miesza ci w głowie, wygrana daje komort grania dalej, a przegrana napędza, by się odegrać– to chore. Terpia to uświadamia, dopiero ona pokazuje jak na dłoni, że to jest jak bieg chomika w kołowrotku.”
Dzisiaj Piotrek jest po 40-tce i nie gra cztery lata. Nie ma nic, ani długów, ani własnego mieszkania. Ale nie ma też wstydu, by odezwać się do rodziny i znajomych. O sobie mówi, że jest nałogowym hazardzistą w najszczęśliwszym momencie swojego życia.
Autor: Ewa Bukowiecka-Janik
Współpraca: Dorota Bąk