„Warto prosić o pomoc”. Historia Macieja, Anonimowego Hazardzisty
Chociaż może się wydawać, że nie jesteś w stanie przestać grać, jest wiele rzeczy, które możesz zrobić, aby przezwyciężyć problem, naprawić swoje relacje i finanse, a wreszcie odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Mimo że leczenie kompulsywnego hazardu jest trudne, wiele osób sięgnęło po profesjonalną pomoc i odzyskało nadzieję na ,,normalne życie”. O tym jak hazard zmienia się z przyjemnej, nieszkodliwej rozrywki w niezdrową obsesję z poważnymi konsekwencjami, opowiedział nam Maciej – 36 letni Anonimowy Hazardzista.
Redakcja: Macieju, zgodziłeś się na wywiad, ponieważ – jak powiedziałeś – chciałbyś przestrzec innych przed uzależnieniem od hazardu. Czy Twoje życie potoczyłoby się inaczej, gdyby Ciebie ktoś ostrzegł?
Maciej: Tak. Być może nie byłoby to tak, że bym nie wpadł, ale na pewno szybciej bym sięgnął po pomoc. Pochodzę z małego miasta, u nas o uzależnieniu się nie rozmawiało. Wiadomo było, że ten czy tamten to alkoholik ale nie było wiadomo, jak to działa, o co w tym chodzi, a już na pewno nie było wiadomo, że można uzależnić się od wszystkiego. Wiedzieliśmy tylko, że alkoholik to ten pan, co pod sklepem prosi nas o drobne. Wtedy w mojej głowie osoba, która ma pracę i utrzymuje rodzinę, ale pije niekontrolowanie nie była alkoholikiem. Tak się składa, że mój ojciec był uzależniony od alkoholu. Ja długi czas tego nie przyznawałem, no właśnie, bo pracował, a ja i moje rodzeństwo mieliśmy co jeść.
Kiedy przyznałeś, że Twój ojciec miał problem?
Miałem wtedy naście lat i zorientowałem się, że w innych rodzinach jest inaczej, że można spędzić wieczór bez alkoholu z rodzicami moich znajomych i że jeżeli nie ma piwa do obiadu, to nie powstaje z tego powodu awantura. Wtedy zacząłem obwiniać ojca o jego chorobę i sam sobie obiecałem, że nie skończę jak on. Co za ironia. Od alkoholu faktycznie długo stroniłem. Później, w trakcie terapii, dowiedziałem się jednak, że tak jak mój ojciec nie potrafiłem regulować własnych emocji i ciągle szukałem od nich ulgi. Myślę, że gdyby nie hazard, padłoby na coś innego. No właśnie, ze względu na brak wiedzy, na to, że nikt nie wiedział wtedy, że to niebezpieczne.
Kiedy zaczęła się Twoja historia z graniem?
W wieku około 13 lat każde moje kieszonkowe zacząłem przepuszczać na zdrapki. To wtedy wydawało mi się niewinne, ale tak naprawdę było początkiem wszystkiego. W domu była napięta atmosfera, więc ja uciekałem do sklepu i – cyk – zdrapka. Jak wygrałem to kolejna i tak poprawiał mi się nastrój. Potrafiłem wtedy jeszcze odkładać pieniądze na różne, inne rzeczy, ale zawsze miałem gdzieś odłożoną minimum złotówkę na czarną godzinę. Pamiętam, że mówiłem sobie, że sprawdzam, czy los mi miły i się do mnie uśmiechnie. Potrafiłem np. różne decyzje podejmować pod wpływem zdrapek, to znaczy, że jeśli wygrałem, to mam coś zrobić, albo zadawałem sobie pytanie, np. czy jakaś dziewczyna mnie lubi, i jeśli wygrałem, to znaczyło, że tak.
Rozumiem, że nie skończyło się na zdrapkach.
Oj nie. Przez to, że jestem wrażliwy, ciężko mi było się odnaleźć w klasie. Często czułem presję ze strony kolegów, aby robić różne rzeczy, na które nie miałem ochoty. Oczywiście je robiłem, chciałem przecież być w grupie, czuć się akceptowany i lubiany. Jakoś w drugiej czy trzeciej gimnazjum chłopaki zaczęli chodzić na automaty. Mieliśmy starszego kumpla, który pokazał i nas wprowadził, a to, że był starszy to już w ogóle sprawiało, że chciałem z nimi tam chodzić. Na początku sam nie grałem, dużo oglądałem i tyle. Dość szybko jednak zorientowałem się, że jeśli chcę być w paczce, to wypada też coś pokazać. Pech chciał, że miałem od razu dobrą passę. Szczęście w nieszczęściu. Za pierwszym razem wygrałem i odszedłem od maszyny z wygraną dziesięciu złotych. Na początku to było tak, że zagrałem raz może trzy i jak coś wypadło to odchodziłem. Moi koledzy tak nie robili, oni potrafili przegrać wszystko co wygrali. Ja czułem, że jestem mądrzejszy. Potrafiłem długo obserwować kto jak gra i na jakim sprzęcie i myślałem, że wyczuwam momenty, kiedy warto wejść do gry. Wtedy miałem może z 16 lat. Tamta ekipa się rozpadła, gdy poszliśmy do różnych szkół i nie miałem już z kim chodzić na automaty. Nie powiem, tęskniłem za tym, ale zająłem się swoim życiem po prostu, znalazłem innych znajomych i dziewczynę. Z perspektywy czasu określiłbym to tak, że od zawsze byłem w grupie ryzyka uzależnienia – przez mojego ojca i ogólną atmosferę w domu. Wtedy, za małolata, zacząłem eksperymentować z hazardem, ale nie byłem jeszcze uzależniony, byłem wtedy jedynie zafascynowany. Zdarzało mi się przesadzać, no np. uzależniając różne decyzje od zdrapek, ale to wynikało z tego, że nie ufałem sam sobie i nie miałem kogo się poradzić. Kiedy byłem w liceum to byłem zaopiekowany pod tym kątem, bo zacząłem mieć jakiekolwiek niepowierzchowne relacje.
Tak jak mówisz, byłeś zaopiekowany, ponieważ te relacje Cię chroniły. W takim razie jak do tego doszło, że się uzależniłeś?
Ciągle miałem w sobie dziurę. Jak ktoś dawał mi trochę uwagi, to ja chciałem się z tą osobą scalić. Potrzebowałem tej uwagi bardzo dużo i ona w tę dziurę wchodziła. Chciałem czuć się pełny. Nie dostałem uwagi w dzieciństwie od rodziców. Nikt z naszego rodzeństwa nie dostał, oprócz Basi, która urodziła się chora. To było dla nas wszystkich trudne. Do tego ten alkohol… Gdy w trzeciej klasie liceum zerwała ze mną moja pierwsza dziewczyna, to zaczęła się jazda. Nie mogłem się z tym pogodzić, ogarnąć w żaden sposób. Zacząłem nawet pić, chociaż długo mnie to brzydziło. Karolina dawała mi uwagę, zrozumienie i spełniała moją potrzebę przynależności, a jak jej zabrakło, to czułem się nikim. Znowu zacząłem szukać poklasku w oczach innych, zacząłem przypodobywać się innym, byleby nie być sam.
Była grupka w szkole, która chodziła na automaty i na piwo po szkole. Wtedy to z nimi chciałem trzymać. Znowu założyłem skorupę i udawałem, że wcale nie jestem wrażliwy. Do tego stopnia, że nawet , gdy znęcaliśmy się nad słabszym chłopakiem, to udawałem, że to jest dla mnie okej. Przynajmniej miałem paczkę.
Co było dalej?
Od czasu do czasu chodziłem z nimi na automaty i raz mi się udawało odejść z wygraną, a czasem mnie poniosło i siedziałem aż przegrałem wszystko. Wtedy się jeszcze nie zapożyczałem. Jak wychodziłem wkurzony, bo przegrałem, to szliśmy na piwo albo pozaczepiać jakiś innych małolatów. Ciągle się regulowałem z zewnątrz. Moje emocje mnie zalewały i cały czas mi przeszkadzały. Byłem bardzo impulsywny. Często oprócz tej złości i irytacji czułem po prostu przygnębienie, samotność, że odstaję od reszty, że jestem sam. Chyba z tej samotności zacząłem chodzić na maszyny sam. To bez sensu, wiem, ale z samotności zacząłem się bardziej izolować. Oszukiwałem sam siebie, że jestem mądrzejszy, że umiem odejść od maszyny, kiedy trzeba, ale coraz częściej wymykało mi się to spod kontroli. Wydaje mi się, że już wtedy można było mi postawić diagnozę depresji.
Po liceum zdałem maturę i wyjechałem na studia. Maturę napisałem kiepsko i te studia to też było raczej byle co, ale wyrwałem się z domu rodzinnego i poczułem trochę wolności. Na tyle, że stwierdziłem, że jestem panem swojego losu, a los się przecież do mnie uśmiecha. Zacząłem grać więcej, już nie tylko na automatach, ale też w internetowych kasynach. Zakłady, zdrapki jak zwykle i lotto. Zdarzało się, że dużo wygrywałem, np. jednorazowo wygrałem 15 tysięcy. Dwa dni chodziłem dumny, jak paw, jadłem pyszne jedzenie, kupiłem nowe buty i myślałem sobie w co by tu zainwestować, jednak trzeciego dnia wszystko, co pozostało, przegrałem. Chyba wtedy już kompletnie straciłem kontrolę. Pamiętam, że kiedy przegrałem, to miałem paskudny dół, do tego stopnia, że kilka dni nie wychodziłem z domu. Oczywiście zamiast się temu przyjrzeć, to obiecałem sobie, że się odkuję. I tak w kółko przeleciało mi kilka lat. Zdarzało się, ze długo nie grałem, byłem ogarnięty, miałem prace, zarabiałem normalnie, ale przychodził taki moment, że musiałem się odegrać. Za każdym razem, gdy byłem szczęśliwy, to musiałem to uczcić grając. Tak samo, za każdym razem, gdy byłem w depresji, musiałem sobie poprawić nastrój grając. W pewnym momencie to samo się nakręcało, bo depresję miałem, gdy przegrywałem, a szczęście czułem, kiedy wyskakiwały mi monety na kolana. Później już nie zwracałem uwagi na wygrane, to było nieistotne, liczyło się samo granie. Patrzyłem w automaty czy na internetowe kasyna jak zaczarowany, nie było ze mną kontaktu. Stałem i się gapiłem. Stałem tak długo, aż wszystko przegrałem. Miewałem ciągi i przegrywałem wszystko, stąd zacząłem się zapożyczać gdzie się dało. Kradłem. Tego się najbardziej wstydzę, że wymuszałem pieniądze na starszych ludziach. Straciłem sam do siebie szacunek. Do tego zaczęli ścigać mnie hochsztaplerzy. Bałem się wychodzić z domu. Wcześniej już miałem zaburzenia nastroju, ale na tamten moment miałem naprawdę solidną depresję. Chciałem się zabić i też kilka razy próbowałem. Myśl o moim rodzeństwie mnie jakoś powstrzymywała. Oni w jakiś sposób próbowali mi pomóc, bo widzieli, że coś ze mną jest nie tak. Problem jest jednak taki, że to uzależnienie, którego nie widać, bo przecież nie cuchnąłem alkoholem. Ciężko jest wyłapać z tłumu osobę uzależnioną od hazardu. Oni pytali co mi jest, a ja jedynie mówiłem, że wszystko w porządku, ale że potrzebuję pożyczki. Często było tak, że przegrywałem pensję i naprawdę nie miałem za co żyć. Wiedziałem, że mogę wtedy od któregoś z nich liczyć na obiad.
Co się stało, że sięgnąłeś po pomoc?
Ostatnia próba samobójcza. Byłem już na dnie. Bałem się wszystkiego. W nocy spać nie mogłem, bo się bałem, ale też gdy zamykałem oczy, to miałem pod powiekami numerki i owoce z ekranu automatu. Wtedy odważyłem się powiedzieć siostrze o co chodzi. Zrobiłem sobie wtedy krzywdę, ale przeżyłem i przyznałem się do wszystkiego, gdy już było ze mną stabilnie. Zgodziłem się na leczenie. Poszedłem na roczną terapię. Wiedziałem, że muszę się zamknąć.
Czy jest coś jeszcze co chciałbyś zawrzeć w tej rozmowie, aby Twoja przestroga była kompletna?
Tak. Myślę, że to, że patologiczny hazard może zacząć się od niewinnego wrzucenia pięciozłotówki, można wywnioskować z mojej historii. Jednak jeszcze jedną ważną rzecz wyniosłem z terapii w ośrodku. Terapeuci mówili, że leczenie daje narzędzia, ale to, co się z nimi zrobi, zależy od nas. Uważam, że nie gram teraz i pozostaje w tak zwanej abstynencji hazardowej dlatego, że z tych narzędzi skorzystałem, ale przede wszystkim poprosiłem o wsparcie bliskich. Po wielu latach nałogu straciłem ich zaufanie, jednak są dla mnie olbrzymim oparciem i wiem, że jeśli czuję, że coś się ze mną dzieje, to mogę do nich zadzwonić. To czego się nauczyłem, to głównie proszenia o pomoc. Żałuję, że nie poprosiłem o nią wcześniej, bo do dzisiaj spłacam olbrzymie długi, lecz jeśli miałbym kogoś ostrzec swoją historią, to właśnie tym zdaniem chcę skończyć. Warto prosić o pomoc.