„Przegrałem pół życia”. Historia zdrowienia z uzależnienia od hazardu
Dziś problemy i długi z okresu grania wydają mi się śmieszne. Nie raz zastanawiałem się, dlaczego tego po prostu nie przerwałem, tylko grałem pogrążając się w kolejnych długach. Odpowiedź jest tylko jedna: jestem nałogowym hazardzistą – nie mam hamulca, nie potrafię przyznać się do błędu i powiedzieć STOP. Mam na imię Paweł i od 16 lat jestem nałogowym hazardzistą.
Zastanawiałeś się dlaczego to właśnie ty wpadłeś w uzależnienie?
Zastanawiałem się wielokrotnie. Zanim dopadło mnie uzależnienie, a przynajmniej jego faza chroniczna i krytyczna, przeżywałem piękne chwile, mam trochę cudownych wspomnień, miałem sporo pasji (zabiłem to wszystko w okresie gry i teraz mozolnie odbudowuję). Ale mimo kochających bliskich, rodziny, przyjaciół, dobrej pracy, wielu zainteresowań pamiętam przejmującą pustkę, którą miałem w środku, nieokreśloną tęsknotę, uczucie oderwania i nieprzynależności do świata, w którym żyję. Myślę, że chyba dlatego zacząłem uciekać do innej rzeczywistości.
Pamiętasz od czego się zaczęło?
Tak, całkiem niewinnie we wczesnych latach podstawówki, od zakładów za dosłownie kilka złotych z kumplami po lekcjach. Pamiętam jak starszy kolega zabrał mnie pierwszy raz do bukmachera. Za pierwszą wygraną – postawione 2 zł – kupiłem sobie spodnie. Wtedy moje granie nie wiązało się z żadnymi konsekwencjami, bo jeśli przegrałem to raptem kilka złotych kieszonkowego. Ale już wtedy czułem, że hazard złapał mnie w swoje sidła.Na studiach grałem głównie internetowo, ale wtedy stawki już nieco wzrosły. Niestety dalej nie wiązało się to z żadnymi konsekwencjami. Pieniądze miałem od rodziny na studia oraz z dorywczej pracy, więc czułem, że mogłem sobie pozwolić na grę. Jeśli przegrałem to co najwyżej brakowało na inne przyjemności, jakieś zakupy, itp. W tym okresie licealno-studyjnym miałem kilka większych i mniejszych przerw od grania. Chociaż zawsze z różnych powodów wracałem: czy to z nudów postanowiłem puścić kupon, czy to znów kumpel wyciągnął mnie do bukmachera.
To co się nagle stało, żę granie przestało być czystą zabawą?
Sięgnąłem po nie swoje pieniądze… Mieliśmy z żoną wspólne konto, na którym były odłożone środki na czas, gdy urodzi się dziecko. Po wyczyszczeniu mojego konta, zacząłem grać za odłożone pieniądze. I tak wziąłem raz, drugi, trzeci. Później strach przed tym, że to się wyda, nie pozwalał mi przestać grać – za wszelką cenę chciałem przywrócić stan konta do pierwotnej sumy… Wszystko wydało się tuż przed porodem. Żona była załamana, w rodzinie afera. Obiecałem, że więcej nie zagram, straciłem dostęp do kont, polokowałem też konta u bukmacherów, byłem nawet na kilku spotkaniach z terapeutą. Na moje nieszczęście tylko na kilku, ale wiem to dopiero teraz…
Wkrótce urodziła się córka, żona wybaczyła, rodzina zapomniała i wszystko dość szybko wróciło do normy. Sądziłem, że już po problemie i przerwałem terapię. Nie grałem 2-3 lata. Niestety demony wróciły… Było to w okresie gdy wzięliśmy kredyt i zaczęliśmy budowę domu. Ja jako facet załatwiałem większość spraw z fachowcami i miałem dostęp do sporej gotówki. I wtedy coś podkusiło, żeby zagrać. No bo przecież nic się nie stanie, jeśli wezmę stówkę czy dwie, prawda…? Później przegrywałem już wszystko co miałem, pożyczyłem, ukradłem, a ratowałem się „chwilówkami”… Przez chwilę udawało mi się łatać w ten sposób dziury… No a chwilę potem żona zorientowała się w całej sytuacji i już wiedziała, że znowu gram. W sumie przegrałem jakieś 100 tys. Miałem 30 tys. długu u znajomych i rodziny i 40 tys. w różnych firmach chwilówkowych. Żona była na skraju załamania, wiem też, jak mocno ją zraniłem tymi wszystkimi kłamstwami. Myślała nawet o rozwodzie… Ja zresztą też byłem wyczerpany psychicznie. Pamiętam, że bałem się chodzić po ulicach, żeby przypadkiem nie natknąć się na jakiegoś wierzyciela… A mimo wszystko pamiętam też, że wtedy nie grałem tylko dlatego, że już kompletnie nie miałem za co, ani od kogo pożyczyć…
Co czułeś, gdy grałeś?
To zależy kiedy… Na początku, kiedy udawało się coś wygrać, czułem się kimś ważnym, decydującym, zarządzającym. Jak zwycięzca. Te uczucia jednak bardzo szybko minęły. Później, przez ostatnie kilka lat, czułem, że gra wypełnia już tylko jakąś pustkę po niespełnionym zwycięstwie i daje mi tylko namiastkę tych uczuć z czasu, kiedy „rządziłem”… Tuż po grze czułem natomiast ból, osamotnienie i okrutną złość na siebie. W ostatnim roku mojej gry czułem bezsilność idąc już do bukmachera i wtedy byłem zły, że w ogóle tam idę – nienawidziłem siebie i wszystkich tych „czubków”, którzy tam przychodzą. Oczywiście wciąż wydawało mi się, że jestem od nich lepszy… No i pamiętam, że po każdej przegranej czułem, że jestem nikim, że urodziłem się tylko po to, aby dokuczyć i dokopać najbliższym. Pogardzałem sobą i myślałem, że nie ma dla mnie ratunku. A jeśli wychodziłem z wygrana (czasem i to sie zdarzało) to byłem w stanie euforii, pełni szczęścia i czułem, że teraz los się do mnie uśmiechnął i juz zawsze tak będzie, jutro znowu wygram, pospłacam wszystkie długi, ponaprawiam wszystkie krzywdy wyrządzone bliskim i będzie super. Super było do następnej wizyty u bukmachera, czasem jeszcze tego samego dnia…
W końcu poszedłeś na terapię…
Dziękuję rodzicom, Bogu i wszystkim którzy mnie do tego namówili. Rozpoczynałem ją ze sceptycznym nastawieniem. Uważałem, że sam jestem w stanie sobie pomóc, że inni mają gorzej. Nic bardziej mylnego. Teraz wiem, na czym to wszystko poległo. Otworzyłem szeroko oczy i słuchałem tego, co mówią inni. Poznałem siebie, otworzyłem się, przypomniałem sobie o tym, że mam jakąś wartość – wartość, którą zatraciłem przez moje granie. I wiem, że tam dostałem wiedzę na temat uzależnienia oraz wskazówki, jak dalej postępować, aby nie grać. Teraz wszystko zależy ode mnie i od tego, co z tą wiedzą zrobię. Mam plan i chcę go skrupulatnie realizować.
Chodzisz też na mityngi AH. Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie?
Tak, był to przełomowy dzień na początku mojej drogi w zdrowieniu, bo poczułem się tam tak, jak w rodzinie, która chce żebym na nowo poczuł się człowiekiem. Brakowało mi takich rozmów, dzielenia się doświadczeniami, słuchania innych. Pierwsza wypowiedź była ciężka, ale później „poszło” i się otworzyłem… Każde spotkanie daje do myślenia, będąc tam wiesz, że ktoś cię rozumie, jak nikt inny, że oni dobrze wiedzą co czujesz, tak jakby byli w tobie… Mówi się, że każdy człowiek jest inny, ale na mityngu każdy jest podobny do ciebie: wszyscy mieliśmy podobne myśli, podobne kłamstwa, itd. To działa, kiedy wiesz, że oni wiedzą, co czujesz…
Co ci dała terapia i jakim człowiekiem dziś jesteś?
Wielu uzależnionych, zwłaszcza tych z długim trzeźwieniem lub zdrowieniem, mówi, że są wdzięczni Bogu za swoje uzależnienie. Kiedyś było to dla mnie kompletnie niezrozumiałe; czasami nawet śmiałem sie z tego. A jednak życie „po” może być bogatsze, pełniejsze, bardziej świadome. Wiedząc więcej o sobie mam szansę siebie samego zrozumieć i – w konsekwencji – na nowo polubić, rozpoznawać swoje pragnienia, doskonalić się. Nie wspomnę już o zyskaniu wielu nowych przyjaciół na drodze zdrowienia. Pamiętam również, gdy na terapii usłyszałem, że zdrowiejąc, wprowadzając w swoim życiu zmiany, kierując się programem 12 kroków, możemy stać się lepszymi ludźmi, niż byliśmy zanim popadliśmy w uzależnienie. A przynajmniej, że możemy znacznie poprawić jakość i komfort życia w porównaniu z tamtym okresem. Nie bardzo wtedy w to wierzyłem. A jednak – spotkałem na swojej drodze wiele osób, które są potwierdzeniem tej teorii i chcę wierzyć, że z mną jest podobnie.
Tekst inspirowany wypowiedziami ze strony http://www.hazardzisci.org/forum/.
Oprac. Dorota Bąk